Jaki prezent kupić miłośnikowi whisky?

Jest lato, sezon imprez plenerowych, urodzin, imienin, rocznic czy wreszcie ślubów. Niełatwo trafić z prezentem, dlatego częstym i bezpiecznym wyborem jest dobry alkohol, ze względu na aktualną modę to zazwyczaj oznacza whisky. Czasem też wiadomo że obdarowywany whisky już zna i lubi, wtedy mamy szerszy zakres zakupów ale i większe ryzyko że prezent będzie nietrafiony.

Oto mój mały, subiektywny przegląd możliwych prezentów dla miłośnika whisky, w kolejności losowej i dla różnych etapów uprawiania tego hobby.

Przykładowe prezenty

Przykładowe prezenty opisywane w tej notce: próbki, książka, szkło, kamienie.

Kamienie do whisky, zazwyczaj z granitu lub steatytu (soapstone), czyli sposób na schłodzenie whisky bez jej rozcieńczania. Nie znam nikogo kto by używał kamieni do chłodzenia whisky: pijąc whisky w drinkach albo bez większego skupienia na zapachu i smaku ta odrobina wody z kostek lodu nie robi różnicy, a jeśli robi to na plus, bo lekkie rozcieńczenie whisky zwiększa parowanie substancji odpowiedzialnych za ciekawe zapachy. Przy degustacji jakiekolwiek schładzanie, czy to lodem czy kamieniami, jest przeciwskuteczne bo zmniejsza parowanie i tym samym “zamyka” aromat. Po prostu nie.

Piersiówka sama z siebie jest prezentem niezłym, byle była dobrej jakości. Zestaw złożony z butelki taniego blendu i piersiówki lepiej odpuścić na rzecz samej piersiówki dobrej jakości. Fajne są zestawy z lejkiem (zawsze się przyda) i dwoma stalowymi naczynkami, dobre na podróż, byle nie w wersji teleskopowej. Z piersiówką jak z portfelem, jednocześnie nosi się tylko jedną, więc jeśli obdarowany już taką ma lub może mieć to lepiej poszukajmy innego prezentu.

Skoro już jesteśmy przy zestawach to zajmijmy się często spotykanymi w sklepach pudłami.

Szklanki do whisky to prezent który raczej odradzam. Dwie proste szklanki, zwane short tumbler albo old fashioned glass, z logo jakiejś whisky, są fajne za pierwszym razem. Trzy takie pary, każda z innej parafii, raczej irytują. Szklanki do picia drinków są w każdym domu w którym pija się cokolwiek. Wyjątkiem może być większy zestaw, czterech albo sześciu sztuk w jednolitym wzornictwie.

Szkło degustacyjne. Za to porządne szkło degustacyjne, zwężane u góry, jak na przykład Glencairn czy Arran Glass, to zawsze dobry pomysł: wprowadzą w świat degustowania whisky lub pozwolą obdarowanemu wprowadzić koleżanki i kolegów. Do tego mają różne pojemności i kształty. Żeby wiedzieć jakie szkło będzie okej a jakie kiepskie, warto przeczytać teksty o szkle do picia whisky na blogu ZInnejBeczki, część pierwsza i druga. Standardem w Polsce, ładnym i spełniającym świetnie swoją rolę, do tego o bardzo rozsądnej pojemności 100ml i przystępnym cenowo, są kieliszki do whisky Krosno Simple. Zapewniam was że takie kosztujące trzydzieści złotych pudełko sprawi entuzjaście whisky więcej frajdy niż butelka za dwa razy tyle.

Butelka whisky w zestawie ze szkłem to prezent z kategorii “to zależy”. Jeśli owe szkło to proste szklanki – patrz wyżej, raczej odradzam. W zestawie ze szkłem degustacyjnym – raczej polecam, zwłaszcza że zazwyczaj są z niezłymi whisky w pudełku (Kilchoman ma taki zestaw z Glencairnem, Glenfiddich Explorer Pack zawiera solidny kieliszek tulipanowy). Całe to “raczej” zależy od butelki jaka jest w zestawie, więcej o butelkach niżej.

Karafka w zestawie ze szklankami – o szklankach już wyżej. Sama karafka fajnie wygląda i jest elegancka, wydaje się więc prezentem idealnym. Ale! Uwaga na karafki z kryształu zawierającego ołów (czyli wszystkie kryształy bez jasnego opisania “kryształ bezołowiowy”), nie powinno się w nich trzymać alkoholu przez dłuższy czas ze względu na rozpuszczanie ołowiu w płynie. Takie karafki nadają się do napełnienia na jeden wieczór, czyli raczej do wina, a nie do typowego obrazka karafki z whisky stojącej tygodniami w pokoju. Dokładniejsze dane o ołowiu w karafkach można znaleźć w artykułach na ScotchAddict i The Nibble.

Bilet na festiwal lub degustację to świetny prezent dla entuzjasty niezależnie od poziomu zaawansowania. Ważne żeby wydarzenie było odpowiednio odsunięte w przyszłość żeby zmniejszyć ryzyko kolizji z planami oraz dać możliwość przekazania komuś biletu w razie gdyby kolizja jednak wystąpiła (albo się okazało że obdarowany bilet już ma).

Książka o whisky, oczywiście jeżeli obdarowany danego tytułu nie ma, będzie strzałem w dziesiątkę. Właściwie nie ma na tym rynku pozycji które bym odradzał. W polskich sklepach można kupić np. “Whisky Vademecum” Jarosława Urbana czyli całkiem niezłe wprowadzenie i przegląd whisky z całego świata, w Empiku pojawia się polskie wydanie “Whisky. Leksykon Smakosza” Davida Wisharta która jest znakomitym opracowaniem o szkockich single maltach (wszystkie destylarnie wraz z profilem smakowym podstawowego wypustu). Kiedy w grę wchodzi literatura anglojęzyczna, fanowi bourbonów podejdą książki Charlesa Cowdery’ego oraz “Bourbon Empire” Reida Mitenbulera, a do tego coroczne wydania “Whisky Bible” Jima Murraya oraz “Malt Whisky Yearbook” pod redakcją Ronde Ingvara. Doskonałą pozycją dla początkujących (i nie tylko) jest “101 Whiskies To Try Before You Die” Iana Buxtona.

Butelka whisky dla entuzjasty whisky wydaje się prezentem oczywistym póki nie zadamy sobie dwóch pytań. A jeśli już ma taką butelkę? A jeśli nie lubi akurat tej albo tego stylu? Jeśli nie wiemy jakie whisky lubi obdarowywany, jakich nie lubi, jakich nie ma i jakie chciałby mieć – lepiej odpuścić. Ale skoro już musi być butelka, oto kilka wskazówek których warto się trzymać. Wskazówka pierwsza i podstawowa: butelka musi być oddawalna komuś innemu, więc darujmy sobie grawery i nadruki typu “Marianowi – koledzy”, a dzięki temu nawet nietrafiony prezent ma szansę przydać się obdarowanemu. Wskazówka druga: darujmy sobie kupowanie butelki jeśli mamy budżet poniżej sto złotych, naprawdę ciężko trafić poniżej stówy coś co entuzjastę ucieszy (lepiej wtedy kupić szkło, patrz wyżej, lub miniaturki, patrz niżej). Wskazówka trzecia: zorientujmy się chociaż ogólnie czy obdarowany jest fanem whisky szkockich czy amerykańskich, to są różne zestawy smaków i charakterów, a na pewnym etapie jest to bardzo dla entuzjasty ważne. Wskazówka trzecia: dla fanów szkockich istnieje kilka pewniaków które zawsze ucieszą, są łatwo oddawalne dalej i nawet pojawiają się na degustacjach “wypasów” jako rozbiegówki. Te pewniaki to łagodne i przystępne single malty, na przykład Glenfiddich, Glenlivet, Auchentoshan, Singleton of Dufftown, Cardhu, właściwie dowolne ale koniecznie w wersji z podanym wiekiem.

Miniaturowe butelki whisky o pojemności 50ml lub 200ml to pewniak, niestety nie tak dostępny jak pełnowymiarowe butelki. Ładnie wyglądają na półce, nawet jeśli obdarowany już ma akurat tę whisky to posłuży mu na podróże, są też idealnym sposobem nabycia whisky droższych w niższej cenie dla zorientowania się czy warto kupić całą butelkę. Dostałem raz w prezencie butelkę 200ml Kavalana i był to najlepszy whisky-prezent jaki mi się przytrafił: objętość wystarczyła do nacieszenia się zawartością i podjęcia decyzji że dużej butelki 0,7L nie kupię. Rewelacją są zestawy małych butelek, na przykład Glenfiddich Explorer Pack który w wygodnym pudełku zawiera trzy butelki 200ml podstawowej linii Glenfiddich (12, 15 i 18-letnia) oraz porządny kieliszek degustacyjny, na inny przykład The Classic Malts które w ładnej tekturowej szkatułce zawierają trzy single malty o konkretnym charakterze. Tu niestety jest kiepsko z dostępnością: miniaturki 50ml można dostać w niektórych stacjonarnych sklepach (M&P, Smacza Jama) i internecie, butelki 200ml są obecne na niektórych lotniskach oraz w sklepach internetowych, wyżej wymienione przykładowe zestawy są do dostania właściwie wyłącznie w sklepach internetowych.

Wersja dla zaawansowanych to próbki rzadszych, droższych czy ciekawszych whisky, nawet nalane do generycznej buteleczki i podpisane długopisem na etykiecie samoprzylepnej potrafią sprawić więcej radości niż kolejna butelka Glenfiddicha. Tylko że to zabawa dla zaawansowanych, trzeba znać kogoś kto ma owe rzadsze rzeczy i może rozlać lub dogadać się na forum czy fejsgrupie.

Jest jeszcze jeden pomysł na kupienie butelki: butelka dobrego alkoholu starzonego który nie jest whisky. Istnieją rumy, brandy, koniaki, kalwadosy które fana whisky zachwycą. Niestety to nie są te dostępne w każdym hipermarkecie: kupując rum albo brandy w hipermarkecie na 99% nie trafi się w gust fana whisky, rynki tych dwóch alkoholi w Polsce są raczkujące w porównaniu do rynku whisky i w hipermarketach dostępne są po prostu produkty najtańsze, przeznaczone do mieszania w drinkach. Co oznacza tutaj nie obędzie się bez wizyty w sklepie specjalistycznym albo dopytania innych entuzjastów, ale to dobrze. Jeśli chodzi o rumy, polecam listę rumów do picia solo od Rum Fanatica oraz degustację rumów na ZInnejBeczki. Generalnie ta kategoria wymaga lepszego przygotowania, ale też ma potencjał zrobienia zaskakująco dobrej niespodzianki. Wkrótce zamieszczę tu listę kilku rumów i brandy które mnie jako fana whisky zachwyciły. Tamten jeden procent szansy na dobre trafienie w hipermarkecie to diageowy Ron Zacapa Solera 23, wyjątkowo wspominam o nim tutaj bo dedykowanej notki nieprędko się doczeka: butelka mi szła tak szybko że ledwo do przyjaciół dowiozłem celem wspólnej degustacji.

I na koniec prezentowa rada ostateczna od Kapitana Oczywistego: warto po prostu zapytać co obdarowywany chciałby dostać w prezencie.

Przegląd rumów imienia Bushmastera

Zestaw seriali spod znaku Marvel’s Defenders, czyli owoc współpracy Marvela z Netflixem, produkuje seriale zwyczajnie dobre (dżentelmeni nie rozmawiają o pierwszym sezonie Iron Fista), a do tego bogate kulturowo i inspirujące do lektur na różne tematy. Jest końcówka czerwca 2018, kilka dni temu na Netflixie pojawił się drugi sezon Luke’a Cage’a i podobnie jak wcześniej przy drugim sezonie Dżesiki, a nawet bardziej, zwracam uwagę na tło. W Dżesice oznaczało to chłodne kadry i sporo różnych whisky, u Luke’a oznacza to mnóstwo ciekawej muzyki (pełniącej ważną rolę w scenach) i trochę podglądania alkoholi.

Nie będe się tu zajmował wódką pitą szklankami przez Marion Dillard, JW Black Label pitym przez Misty (blendy JW dostaną tu dedykowany wpis), ale zatrzymam się na chwilę przy rumach. Grany przez Mustafę Shakira główny antagonista sezonu, Bushmaster, “robi” ten serial i potwierdza tezę że o jakości kina superbohaterskiego decyduje jakość antagonisty. Postać pochodzi z Jamajki z której pochodzi sporo dobrych rumów. Swoją ksywę Bushmaster też wziął od rumu, tak tajemniczego że jego recepturę znały tylko dwie osoby, “obie już martwe”. Z tego powodu, oraz ze względu na gorące upały jakie przetaczają się przez Polskę, do wieczornego oglądania Cage’a doskonale pasuje dobry rum starzony. Wyciągnąłem więc z barku na mały przegląd.

Bushmaster i rumy

Bushmaster, podobnie jak ja, mówi tym rumom "Tak.".

Wszystkie te rumy są beczkowane przynajmniej kilka lat, niedoprawiane, mało kolorowane i mało dosładzane. Dlatego można je pić jak whisky: same lub z wodą czy lodem. Do drinków lepiej używać rumów młodszych i prostszych, chyba że mowa o koktajlu który nie przykrywa zapachu i smaku użytego alkoholu, jak klasyczne Old Fashioned czy Sazerac.

Appleton Estate 12yo Rare Blend to jedyny rum jaki aktualnie mam pochodzący z Jamajki właśnie. Jest bogaty, drewniany i herbaciany, z tak lubianymi w whisky aromatami cytrusów i jabłek które świetnie pasują do jego umiarkowanej słodkości.

Foursquare 2004 jest rumem z Barbadosu który miłośnicy whisky polecają sobie nawzajem. Spędził w beczkach 11 lat i został prosto z beczki zabutelkowany z mocą 59%. Gdybym nie wiedział że jest rumem, obstawiłbym że jest dobrym, ciekawym, słusznego wieku i przyjaznym bourbonem. Nie jest dosładzany i oferuje prawdziwą feerię aromatów: wanilia, owoce tropikalne, porzeczki, przyprawy, drewno, skóry, owoce suszone. Ten rum przekonał mnie że po modzie na whisky nadejdzie moda na rumy, w pełni zasłużona.

Mount Gay XO to kolejny rum z Barbadosu który w beczkach po bourbonie spędził od 8 do 15 lat. Destylarnia o przeciekawej historii – to na wyspie Barbados rozpoczęto masową produkcję rumu w Nowym Świecie a Mount Gay jest najstarszą do dziś działającą destylarnią rumu. W zapachu i smaku jest Mount Gay XO świetny, złożony, pełny owoców (banany, ananasy, rodzynki), wanilii i z odrobiną przypraw.

Brugal 1888 to rum z Dominikany, starzony 14 lat, wpierw w beczkach po bourbonie a potem po najsłodszym sherry Pedro Ximenez. Jak widać jeszcze go nie otworzyłem ale recenzje na RumRatings są bardzo obiecujące, stawiające go na poziomie wyżej wymienionych, niemniej notek smakowych brak. Pojawią się jak tylko go otworzę! (dopisane dwa tygodnie później) Sprezentowałem go koleżance która zachowała się stylowo, od razu go otworzyła i spróbowaliśmy. Jest znakomity, owocowy, słodkawy (ale nie ulep), rodzynkowy, z wyraźnym wypływem beczek po sherry, bardzo przyjemny.

Whisky And Friends 2018

Czternastego kwietnia odbyła się kolejna edycja festiwalu Whisky & Friends organizowanego przez M&P, firmę znaną z importowania mnóstwa dobrych alkoholi i sieci sklepów z trunkami.

Whisky And Friends 2018 kolaż pierwszy

Były whisky popularne, whisky rzadkie i zupełnie-nie-whisky także warte spróbowania.

To już trzecia edycja Whisky & Friends, mam porównanie wyłącznie z poprzednią z roku 2017. Festiwal wyraźnie urósł, w tym roku hotel Courtyard jeszcze komfortowo mieścił imprezę ale jeśli będzie dalej tak rosnąć to w roku 2019 powinna już się odbyć w większej przestrzeni żeby nie powtórzyć błędu Whisky Live Warsaw 2016 (świetny festiwal w tłoku). W każdym razie miejsca wystarczało, można było znaleźć kawałek stolika do spróbowania zawartości kieliszka w spokoju i to najważniejsze.

Ogólnie pod względem organizacji Whisky & Friends 2018 był festiwalem bez wad. Stoiska były łatwe do odnalezienia, wody było pod dostatkiem, kieliszek zamiast na smyczy był w kangurku razem z pipetką, sprzedaż kuponów została zorganizowana tak że nie tworzyły się kolejki.

Nastawiłem się raczej na próbowanie podstawek których nie znam, jak pisałem w relacji z ostatniego Festiwalu Whisky w Jastrzębiej Górze uważam festiwal za kiepską okazję do próbowania whisky bogatych, złożonych, zasługujących na dłuższą degustację w spokojnej atmosferze. Ale trochę kuponów nabyłem, czasem się zdarzają festiwalowe okazje niedostępne już w sklepach.

Na rozbieg spróbowałem trochę nieznanego mi dotąd rumu Wild Tiger reserve. Okazał się słodkim ulepem, niczym krówka rozpuszczona w alkoholu, czym zmusił do długiego płukania podniebienia wodą i poprawienia czarną kawą w hotelowej restauracji.

Po wstępnym obejściu stoisk postanowiłem skorzystać z tego że jestem jeszcze w miarę trzeźwy i niezużyty i wydać trochę kuponów na stoisku Loży Dżentelmenów gdzie zaciekawiła mnie niedostępna już butelka BenRiach 1999 15yo, zabutelkowana przez Lożę Dżentelmenów w roku 2014 z okazji piętnastej rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Nie jestem jakimś wielkim fanem BenRiach, ale zaciekawiło mnie leżakowanie destylatu w beczce z nowego białego dębu, czyli tak jak starzone są amerykańskie whiskey. I rzeczywiście w zapachu była bardzo bourbonowa (wanilia, miód), ale też trochę zapachu masła i siana (częste w szkockich single maltach). W smaku słodka, drewniana, żywiczna i raczej wytrawna. Z długim i miłym finiszem. Bardzo fajna whisky, szkoda że nie do kupienia. Ale wystawia dobre świadectwo butelkom Loży Dżentelmenów.

Swoją drogą polecam youtubowy kanał Loży, Artur zajmuje się tam degustowaniem raczej dostępnych whisky w fajny, nieprzesadzony sposób. Jest moim drugim ulubionym whisky jutuberem, zaraz po bezkonkurencyjnym Ralfym.

Żeby nie odchodzić daleko trzecim kieliszkiem był Inchmurrin 2003-2017, także zabutelkowany przez Lożę Dżentelmenów. I znów, jak nie jestem wielkim fanem destylarnii Loch Lomond (marki Loch Lomond, ale też Inchmoan i Inchmurrin), tak ten Inchmurrin okazał się bardzo sympatyczny. W zapachu słodycz, bourbonowa wanilia-z-miodem, siano i herbata. W smaku jak czarna herbata z miodem, ale też trochę słodkiej śmietanki. Ze średnim finiszem.

Trzymając się whisky w mocy beczki i szybko wyczerpując świeżość i trzeźwość, poszukałem czegoś ciekawego na stoisku irlandzkiej Walsh Distillery którą bardzo szanuję nie tylko za single malty The Irishman, ale przede wszystkim za rewelacyjną linię Writer’s Tears. W kieliszku jako czwarta tego dnia wylądowała The Irishman Cask Strength czyli mieszanina whiskey single malt i single pot still, w mocy 54%. W zapachu słodka, bourbonowa, ale też owocowa (ananas). W smaku słodkie ciasteczko, ananas, daktyle. Ze slodkim, średnim finiszem. Świetna, taka pełniejsza i bogatsza wersja lubianej przeze mnie Writer’s Tears pot still blend.

Ponieważ festiwale uważam raczej za okazje do spróbowania różnych nowych alkoholi a nie drogich i złożonych whisky zasługujących na dłuższą kontemplację, postanowiłem zapoznać się z rumami które od niedawna trafiły do oferty M&P. Ron Barcelo Imperial w ładnej płaskiej butelce, starzony osiem lat w beczkach z nowego dębu, okazał się w zapachu słodki i bourbonowy (wanilia, miód, jabłka), ale też z trawiastym i ziołowym akcentem, charakterystycznym dla rumów agricole (z soku z trzciny, a nie jak większość rumów z melasy). W smaku słodkość, dojrzałe owoce (daktyle, banany), kawa i orzechy. Świetny, zdecydowanie mam na liście rumów do kupienia całej butelki.

Na pobliskim stoisku sprobówałem o wiele młodszego Karukera Rhum Gold. W zapachu mokre owoce, młody alkohol, żywiczny i trawiasty, kompot z pigwy. W smaku kompotowy, z cytrusowym finiszem. Ogólnie młody rum, nic specjalnego, zdecydowanie bardziej do drinków niż picia na czysto.

Po sześciu porcjach, z czego połowa w mocach beczek, postanowiłem zrobić krótką przerwę na obiad i przewietrzenie.

Powrót na festiwal rozpocząłem od alkoholi niestarzonych. Buffalo Trace White Dog Rye Mash, czyli trunek który za kilka lat beczka pozwoli nazwać rye whiskey, okazał się dość straszny. W zapachu warzywny i rosołowy, w smaku miał tę żytnią korzenność, za to finisz nieprzyjemny, zostający w gardle, z kwaśno-medycznym posmakiem a’la aspiryna. Buffalo Trace White Dog #1 Mash czyli punkt startowy głównego produktu, Buffalo Trace Bourbon, już był trochę przyjemniejszy: w zapachu guma donald, warzywa i mokry chleb, w smaku rozgrzewający i wytrawny, z raczej przyjemnym finiszem. Oba te trunki to raczej ciekawostka edukacyjna dla entuzjastów niż coś co bym polecił komukolwiek do picia.

Pozostając na stoisku koncernu Sazerac i rozmawiając z przemiłym brand ambassadorem, spróbowałem ich nowego wypustu, kanadyjskiej whisky Caribou Crossing Single Cask Canadian Whisky. Łagodna, słodka, lekko żytnia, kwiatowa i trochę kojarząca się z whisky luksusowymi ale jednak mająca zbyt mało charakteru żeby uzasadniać te dwie stówy za butelkę. Duży szacunek za odwagę, kanadyjskiej single cask nigdy wcześniej nie widziałem. Mam nadzieję że kraj liścia klonowego skorzysta z uwagi jaką dostał dzięki wygranej Crown Royal Northern Harvest Rye w Biblii Murraya i pokaże trochę ciekawszych whisky.

Kontynuując eksperymenty zaszedłem na stoisko koniaku François Voyer gdzie, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, stał sam maître de chai (mistrz piwnicy, odpowiednik master blendera, odpowiedzialny za kupażowanie) tego koniaku i znakomicie się z nim rozmawiało. Przeczył wszystkim stereotypom jakie narosły wokół koniaku, mówił świetnie po angielsku i jeśli tak wygląda nowe pokolenie mistrzów piwnic to koniak ma przed sobą dużą przyszłość, szerszą niż sztywniacka nisza. Na pierwszy ogień spróbowałem koniaku podstawowego, François Voyer VS, który w zapachu miał kwaśne owoce (winogrona, jabłka, cytrusy) i trochę herbaty, w smaku był drewniany, przyprawowy i wytrawny, z krótkim i delikatnym finiszem. Fajna rzecz ale nie powalająca. Za to moje notki po spróbowaniu François Voyer Napoleon składają się z napisanego wielkimi literami na pół strony notesika “KUPIĆ!”, co zresztą zrobiłem zaraz po festiwalu, bo bogactwo smaków i zapachów, połączone z przyjaznością, wybiło mnie z butów.

Whisky And Friends 2018 kolaż drugi

Stoisko koniaku François Voyer było pozytywnym zaskoczeniem nie tylko ze względu na obecność samego maître de chai.

Skoro koniak to postanowiłem też sprawdzić polecane przez Ralfy’ego brandy Ararat 10 years old. Rzeczywiście bardzo przyjemne, owocowe (śliwki!) i złożone, z dobrą równowagą między słodkością a kwaskowatością. Zasługuje na dłuższą degustację.

Trochę z ciekawości a trochę dla poluzowania organizmowi (12 porcji!) zaszedłem na stoisko z sherry Estevez. Ich Estevez Oloroso Sherry miało fajne połączenie zapachu i smaku chleba żytniego z typowymi dla sherry rodzynkowo-owocowymi aromatami, było przyjemnie wytrawne. Estevez Manzanilla Sherry było nie tylko wytrawne ale i lekko mineralne, bardzo ciekawe i z zostawioną w notesiku adnotacją “KUPIĆ?”.

Na koniec zaciekawiło mnie stoisko Lost Distillery, firmy która mieszając istniejące szkockie whisky słodowe próbuje odtworzyć profile whisky z zamkniętych już szkockich gorzelni. Bardzo ciekawy i szlachetny pomysł. Spróbowałem Towiemore Classic która łączyła owocowość, słodkość i lekką słonawość z lekkim dymem, była łagodna i całkiem fajna. Stratheden Classic była bourbonowata a poza tym słód, siano, masło i lekka słonawość, podobna do niektórych eksperymentów gorzelni Loch Lomond i Springbank. Auchnagie Classic okazała się młoda, ostra, maślano-oleista i fuzlowata.

Uznałem że siedemnaście porcji alkoholu wystarczy na jeden dzień festiwalu, moje notki traciły na szczegółowości więc nastąpił czas zawinięcia do domu i picia już tylko wody przez resztę dnia. Oraz planowania odwiedzin kolejnego festiwalu!

Dzień świętego Patryka i irlandzkie whiskey

Dziś dzień świętego Patryka czyli najpopularniejsze irlandzkie święto, w Polsce obchodzone dzięki amerykańskiej popkulturze. Każdy kogo znam ma z tym świętem jakieś kiepskie skojarzenia, od popelinowatych piosenek polskich rockmanów do złego kaca po święcie obchodzonym przez zalanie się w trupa kiepskim piwem zabarwionym niebieskim syropem. Czym jest to święto a czym nie jest można przeczytać w poświęconej dniu św. Patryka notce na blogu ZInnejBeczki, ona właściwie wyczerpuje temat, dzięki czemu możemy przejść do sedna i przyjemności.

Do przyjemności czyli do irlandzkich whiskey, gatunku który bardzo lubię i na którym jak dotąd się nie przejechałem (w przeciwieństwie do szkockich). Wokół irlandzkiej whiskey też narosło sporo mitów, zajmijmy się zatem nimi pokrótce. Nie, nie ma żadnej różnicy w wymowie “whisky” i “whiskey”, to są dwa zapisy tego samego i tak samo wymawianego słowa. Irlandczycy późno, bo dopiero w połowie XIX wieku, przeszli na zapis z “e”, w celach czysto marketingowych, aby odrożnić swój destylowany w alembikach alkohol od zdobywających rynki szkockich whisky (bez “e”). Szkockie blendy wygrywały niskim kosztem produkcji, umożliwionym przez destylację w kolumnie, opatentowanej przez Eneasza Coffeya, Irlandczyka (i odrzuconej przez jego krajan). Nie, potrójna destylacja w alembiku nie jest stosowana wyłącznie w Irlandii, tak samo destyluje szkocka Auchentoshan. Irlandzka whiskey nie musi być pozbawiona dymnego charakteru, lekko torfowa Connemara jest dziś w Polsce do kupienia nawet w hipermarketach. Oraz Irlandczycy, podobnie jak Szkoci, korzystają zarówno z beczek po bourbonie jak i po winach.

Jest jeden styl whisky unikalny dla Irlandii, to tzw. pure pot still (albo single pot still), to whiskey destylowana wyłącznie w alembiku z mieszaniny słodu jęczmiennego oraz jęczmienia niezesłodowanego. Stoi za tym trochę ciekawej historii, a najpopularniejszą whiskey w tym stylu jest wysoko ceniona Redbreast. Niemniej wyciąganie Redbreasta na św. Patryka urosło już do rangi cliché, jak zauważył Ralfy, więc single pot stille poczekają na inny dzień.

A tymczasem z szafki wyciągam kilka innych irlandzkich którymi można uczcić dzień św. Patryka.

Trzy irlandzkie whiskey: Jameson, Writers Tears, Tullamore DEW 12yo

Trzy raczej podstawowe irlandzkie whiskey: każda o innym charakterze, każda warta spróbowania. Kotor najwyraźniej nie jest zainteresowany.

Podstawowy Jameson w zielonej butelce moim zdaniem rządzi w swojej kategorii cenowej. Jako mieszanina whiskey zbożowej (z kolumny) oraz single pot still jest bardzo irlandzki i raczej niepodrabialny przez Szkotów. Oprócz łagodności oferuje ciekawy, trawiasto-iglasty charakter, ale i niepozbawiony miodowo-waniliowej słodyczy. Doskonale się nadaje do Hot Toddy czyli ikonicznego irlandzkiego napoju na zimne dni: gorąca woda, whiskey, odrobina miodu i cytryny. Z Jamesonem nie trzeba więcej składników, jego “zielony” charakter zastąpi dodatki. Jak wszyscy widzimy tegoroczny święty Patryk jest w Polsce mroźny i śnieżny więc Hot Toddy będzie jak znalazł.

Writers Tears to kolejna bardzo irlandzka whiskey: mieszanina whiskey single malt oraz single pot still. Jest łagodna, jabłkowo-cytrusowa ale też z odrobiną trawiastej, wrzosowej, “zielonej” wytrawności w zapachu, z kolei ciasteczkowo-karmelowa w smaku. Jedna z moich ulubionych whiskey “na co dzień” – co nie znaczy że piję codziennie, a i picia codziennie nie polecam – którą można bez spiny nalać do szklaneczki towarzyszącej dobrej książce czy dobremu serialowi oglądanemu w domu. Butelka schodzi mi zauważalnie szybciej niż lepsze i bardziej delektowalne destylaty.

Tullamore D.E.W w swojej podstawowej wersji z zieloną etykietą jest łagodna i raczej nudna, przeznaczona na drinki. Za to butelka pokazana na zdjęciu czyli Tullamore D.E.W 12yo, z fioletową etykietą, jest zdecydowanie ciekawsza. Oprócz miodu i wanilii, pojawiają się zapachy owoców raczej kwaskowatych (jabłka zielone i czerwone, winogrona, żurawina, wiśnie), przypraw (goździki) i czekolady – to wpływ beczek po sherry, bardzo ładnie zbalansowany.

Kotor wyjątkowo postanowił wziąć udział w zdjęciach i ładował się w kadr, przez co czwartą butelkę i kieliszek sfotografowałem osobno, kiedy już sobie raczył pójść. Ale to i dobrze, czwarta butelka to jedna moich z ulubionych whisky, zasługuje na osobne zdjęcie.

Bushmills 16 years old Three Wood

Bushmills 16 years old Three Wood single malt. Ta whiskey zawiera wszystko co uwielbiam. Kotor ponownie demonstracyjnie niezainteresowany.

Szesnastoletni single malt Bushmills z trzech rodzajów beczek – po bourbonie, sherry i porto – to prawdziwa uczta zmysłów. W tej whiskey jest wszystko. Słód, marcepan i orzechy, owoce takie jak jabłka (kwaśne zielone i słodkie czerwone), winogrona, wiśnie, pomarańcze, rodzynki, czekolada mleczna i gorzka, odrobina przypraw (cynamon). Mógłbym ją wąchać godzinami, za każdym razem w zapachu jest coś innego. W smaku słodka, przyjemna, rumowa, z owocami i czekoladą, ale też złożona i dębowa. Zostaje w ustach wspaniałym finiszem, aż się chce jeszcze. Pyszna.

Bushmills 16yo był jeszcze niedawno moją główną rozbieżnością z “Biblią” Murraya gdzie ocenił ją nisko i oskarżył o zasiarczone beczki. Faktycznie mogła mu się trafić próbka z takiej serii sprzed kilku lat (bo recenzja i punktacja bez zmiany figurują w książce na pewno w rocznikach 2015, 2016, 2017). Najwyraźniej do rocznika 2018 dostał nową próbkę i przyznał tej whiskey tytuł najlepszego irlandzkiego single malta na rok 2018. Nie jestem zbyt rozeznany w irlandzkich maltach ale zdecydowanie zasłużenie i w stu procentach się zgadzam z tym tytułem. Polecam!

Jessica Jones i whisky, sezon drugi

Ósmego marca Netflix wypuścił drugi sezon serialu “Jessiki Jones”, serialu którego pierwszy sezon uważam za najlepszą jak dotąd produkcję Netflixa na licencji Marvela. Mam więc uzasadnione, wysokie oczekiwania. I plan żeby nie obejrzeć wszystkich odcinków za jednym posiedzeniem tylko się nimi delektować i cieszyć.

Tytułowa bohaterka jest funkcjonalną alkoholiczką więc zdecydowanie nie polecam naśladowania jej w piciu. Niemniej dużo frajdy daje śledzenie trunków pochłanianych przez Dżesikę, zazwyczaj whisky – w końcu cóż innego miałaby pić dziewczyna o tak rokendrolowej stylówie – wśród których w pierwszym sezonie znajdowało się kilka smaczków. Jak chociażby nieisniejąca kanadyjska whisky Winston która pojawiła się na okładce Iron Mana #128 z 1979, w historii o alkoholizmie Tony’ego. Polecam artykuł na BuzzFeed wyliczający alkohole pite w pierwszym sezonie, pojawia się także polska wódka Żytnia.

Jessica pochłania whisky tanie, zazwyczaj amerykańskie, w związku z tym wyciągnąłem z gablotki kilka które uważam za nieźle pasujące do powolnego sączenia podczas seansu. Powolnego, lepiej nie pić tak często i tak dużo jak Jessica, szkoda zdrowia i dobrej fabuły.

Jessica Jones i cztery whisky

Nie pijcie jak Jessica.

Pierwsza z lewej to Rebel Yell, bourbon w którym zamiast żyta drugim zbożem jest pszenica, dzięki czemu jest wyjątkowo łagodny, idealny na początek przygody z bourbonami. Niedawno przeszedł redesign butelki, zanim zaczął wyglądać na drogą rzemieślniczą whisky nalewany był do butelek o kwadratowej podstawie, a’la Jim Beam czy Jack Daniel’s. Stworzony przez bardzo ciekawą postać, człowieka który łączył sentyment do Konfederacji z walką przeciw segregacji rasowej w USA. Rebel Yell będzie miał na tym blogu dłuższy wpis bo to kawał ciekawej historii. Wyciągnąłem go ponieważ nie mam akurat najpopularniejszego pszenicznego bourbona, Maker’s Mark z charakterystyczną zalakowaną szyjką, który w drugim sezonie Dżesiki pojawia się jako istotny element fabuły.

Druga whisky to Four Roses Single Barrel, z okazji pojawiającego się regularnie w tym serialu Four Roses “Yellow Label”. Podstawowa wersja z żółtą etykietą pojawia się w drugim sezonie równie regularnie jak w pierwszym, w USA Four Roses ma budowany przez cztery dekady wizerunek taniej i podłej gorzały. Ten wizerunek nie przystaje dziś do rzeczywistości, od czasu kupienia przez japoński browar Kirin są to dobre bourbony, Single Barrel jest nawet bardzo dobry, ale opowiemy sobie o tym w dedykowanym wpisie.

Trzecia to Bulleit Bourbon, także produkcja destylarnii Four Roses ale należąca (marka, zamówienie, butelkowanie, dystrybucja) do Diageo, dzięki czemu w europejskich sklepach jest bardzo szeroko dostępny z okazji wspólnej dystybucji z Johnnie Walkerem. Czyli w razie braku Four Roses może posłużyć jako substytut. Bulleit to wspaniały reprezentant gatunku bourbonów wysokożytnich (28% żyta w zacierze), a do tego niedawno na polskim rynku pojawiła się wersja dziesięcioletnia. Linia Bulleit będzie miała tutaj także swój osobny wpis.

Ostatnia butelka to Jim Beam Rye, jedyna żytnia whisky w tym zestawie. Jessica co prawda Jima Beama piła tylko bourbona w podstawowej wersji (“white label”), za to w pierwszym sezonie przewinęła się nowojorska żytnia Hudson Manhattan Rye. Jej ceny, zwłaszcza w Europie, lokują ją zdecydowanie poza kategorią tanich gorzał do żłopania na ulicy z papierowej torebki – a to właśnie robi Jessica w pierwszym odcinku pierwszego sezonu. Przed wykosztowaniem się na Hudsona warto spróbować tańszej żytniej whisky, jak właśnie ten Beam czy też Bulleit Rye, obie będą bardzo dobrym wstępem do tej uwielbianej przeze mnie kategorii.

Na telewizorze widać pierwszą scenę drugiego odcinka drugiego sezonu, scenę w której kilka minut później barmanka nalewa Dżesice z butelki o przysłoniętej etykiecie ale widoczne litery i owal pod szyjką wskazują jednoznacznie na The Glenlivet. To byłby pierwszy raz kiedy Jessica pije szkockiego single malta! A żeby się dowiedzieć czy to jednorazowy strzał czy może trwalsza zmiana, trzeba obejrzeć cały sezon.

Jessica Jones pije The Glenlivet?

The Glenlivet?