Whisky And Friends 2018

Czternastego kwietnia odbyła się kolejna edycja festiwalu Whisky & Friends organizowanego przez M&P, firmę znaną z importowania mnóstwa dobrych alkoholi i sieci sklepów z trunkami.

Whisky And Friends 2018 kolaż pierwszy

Były whisky popularne, whisky rzadkie i zupełnie-nie-whisky także warte spróbowania.

To już trzecia edycja Whisky & Friends, mam porównanie wyłącznie z poprzednią z roku 2017. Festiwal wyraźnie urósł, w tym roku hotel Courtyard jeszcze komfortowo mieścił imprezę ale jeśli będzie dalej tak rosnąć to w roku 2019 powinna już się odbyć w większej przestrzeni żeby nie powtórzyć błędu Whisky Live Warsaw 2016 (świetny festiwal w tłoku). W każdym razie miejsca wystarczało, można było znaleźć kawałek stolika do spróbowania zawartości kieliszka w spokoju i to najważniejsze.

Ogólnie pod względem organizacji Whisky & Friends 2018 był festiwalem bez wad. Stoiska były łatwe do odnalezienia, wody było pod dostatkiem, kieliszek zamiast na smyczy był w kangurku razem z pipetką, sprzedaż kuponów została zorganizowana tak że nie tworzyły się kolejki.

Nastawiłem się raczej na próbowanie podstawek których nie znam, jak pisałem w relacji z ostatniego Festiwalu Whisky w Jastrzębiej Górze uważam festiwal za kiepską okazję do próbowania whisky bogatych, złożonych, zasługujących na dłuższą degustację w spokojnej atmosferze. Ale trochę kuponów nabyłem, czasem się zdarzają festiwalowe okazje niedostępne już w sklepach.

Na rozbieg spróbowałem trochę nieznanego mi dotąd rumu Wild Tiger reserve. Okazał się słodkim ulepem, niczym krówka rozpuszczona w alkoholu, czym zmusił do długiego płukania podniebienia wodą i poprawienia czarną kawą w hotelowej restauracji.

Po wstępnym obejściu stoisk postanowiłem skorzystać z tego że jestem jeszcze w miarę trzeźwy i niezużyty i wydać trochę kuponów na stoisku Loży Dżentelmenów gdzie zaciekawiła mnie niedostępna już butelka BenRiach 1999 15yo, zabutelkowana przez Lożę Dżentelmenów w roku 2014 z okazji piętnastej rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Nie jestem jakimś wielkim fanem BenRiach, ale zaciekawiło mnie leżakowanie destylatu w beczce z nowego białego dębu, czyli tak jak starzone są amerykańskie whiskey. I rzeczywiście w zapachu była bardzo bourbonowa (wanilia, miód), ale też trochę zapachu masła i siana (częste w szkockich single maltach). W smaku słodka, drewniana, żywiczna i raczej wytrawna. Z długim i miłym finiszem. Bardzo fajna whisky, szkoda że nie do kupienia. Ale wystawia dobre świadectwo butelkom Loży Dżentelmenów.

Swoją drogą polecam youtubowy kanał Loży, Artur zajmuje się tam degustowaniem raczej dostępnych whisky w fajny, nieprzesadzony sposób. Jest moim drugim ulubionym whisky jutuberem, zaraz po bezkonkurencyjnym Ralfym.

Żeby nie odchodzić daleko trzecim kieliszkiem był Inchmurrin 2003-2017, także zabutelkowany przez Lożę Dżentelmenów. I znów, jak nie jestem wielkim fanem destylarnii Loch Lomond (marki Loch Lomond, ale też Inchmoan i Inchmurrin), tak ten Inchmurrin okazał się bardzo sympatyczny. W zapachu słodycz, bourbonowa wanilia-z-miodem, siano i herbata. W smaku jak czarna herbata z miodem, ale też trochę słodkiej śmietanki. Ze średnim finiszem.

Trzymając się whisky w mocy beczki i szybko wyczerpując świeżość i trzeźwość, poszukałem czegoś ciekawego na stoisku irlandzkiej Walsh Distillery którą bardzo szanuję nie tylko za single malty The Irishman, ale przede wszystkim za rewelacyjną linię Writer’s Tears. W kieliszku jako czwarta tego dnia wylądowała The Irishman Cask Strength czyli mieszanina whiskey single malt i single pot still, w mocy 54%. W zapachu słodka, bourbonowa, ale też owocowa (ananas). W smaku słodkie ciasteczko, ananas, daktyle. Ze slodkim, średnim finiszem. Świetna, taka pełniejsza i bogatsza wersja lubianej przeze mnie Writer’s Tears pot still blend.

Ponieważ festiwale uważam raczej za okazje do spróbowania różnych nowych alkoholi a nie drogich i złożonych whisky zasługujących na dłuższą kontemplację, postanowiłem zapoznać się z rumami które od niedawna trafiły do oferty M&P. Ron Barcelo Imperial w ładnej płaskiej butelce, starzony osiem lat w beczkach z nowego dębu, okazał się w zapachu słodki i bourbonowy (wanilia, miód, jabłka), ale też z trawiastym i ziołowym akcentem, charakterystycznym dla rumów agricole (z soku z trzciny, a nie jak większość rumów z melasy). W smaku słodkość, dojrzałe owoce (daktyle, banany), kawa i orzechy. Świetny, zdecydowanie mam na liście rumów do kupienia całej butelki.

Na pobliskim stoisku sprobówałem o wiele młodszego Karukera Rhum Gold. W zapachu mokre owoce, młody alkohol, żywiczny i trawiasty, kompot z pigwy. W smaku kompotowy, z cytrusowym finiszem. Ogólnie młody rum, nic specjalnego, zdecydowanie bardziej do drinków niż picia na czysto.

Po sześciu porcjach, z czego połowa w mocach beczek, postanowiłem zrobić krótką przerwę na obiad i przewietrzenie.

Powrót na festiwal rozpocząłem od alkoholi niestarzonych. Buffalo Trace White Dog Rye Mash, czyli trunek który za kilka lat beczka pozwoli nazwać rye whiskey, okazał się dość straszny. W zapachu warzywny i rosołowy, w smaku miał tę żytnią korzenność, za to finisz nieprzyjemny, zostający w gardle, z kwaśno-medycznym posmakiem a’la aspiryna. Buffalo Trace White Dog #1 Mash czyli punkt startowy głównego produktu, Buffalo Trace Bourbon, już był trochę przyjemniejszy: w zapachu guma donald, warzywa i mokry chleb, w smaku rozgrzewający i wytrawny, z raczej przyjemnym finiszem. Oba te trunki to raczej ciekawostka edukacyjna dla entuzjastów niż coś co bym polecił komukolwiek do picia.

Pozostając na stoisku koncernu Sazerac i rozmawiając z przemiłym brand ambassadorem, spróbowałem ich nowego wypustu, kanadyjskiej whisky Caribou Crossing Single Cask Canadian Whisky. Łagodna, słodka, lekko żytnia, kwiatowa i trochę kojarząca się z whisky luksusowymi ale jednak mająca zbyt mało charakteru żeby uzasadniać te dwie stówy za butelkę. Duży szacunek za odwagę, kanadyjskiej single cask nigdy wcześniej nie widziałem. Mam nadzieję że kraj liścia klonowego skorzysta z uwagi jaką dostał dzięki wygranej Crown Royal Northern Harvest Rye w Biblii Murraya i pokaże trochę ciekawszych whisky.

Kontynuując eksperymenty zaszedłem na stoisko koniaku François Voyer gdzie, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, stał sam maître de chai (mistrz piwnicy, odpowiednik master blendera, odpowiedzialny za kupażowanie) tego koniaku i znakomicie się z nim rozmawiało. Przeczył wszystkim stereotypom jakie narosły wokół koniaku, mówił świetnie po angielsku i jeśli tak wygląda nowe pokolenie mistrzów piwnic to koniak ma przed sobą dużą przyszłość, szerszą niż sztywniacka nisza. Na pierwszy ogień spróbowałem koniaku podstawowego, François Voyer VS, który w zapachu miał kwaśne owoce (winogrona, jabłka, cytrusy) i trochę herbaty, w smaku był drewniany, przyprawowy i wytrawny, z krótkim i delikatnym finiszem. Fajna rzecz ale nie powalająca. Za to moje notki po spróbowaniu François Voyer Napoleon składają się z napisanego wielkimi literami na pół strony notesika “KUPIĆ!”, co zresztą zrobiłem zaraz po festiwalu, bo bogactwo smaków i zapachów, połączone z przyjaznością, wybiło mnie z butów.

Whisky And Friends 2018 kolaż drugi

Stoisko koniaku François Voyer było pozytywnym zaskoczeniem nie tylko ze względu na obecność samego maître de chai.

Skoro koniak to postanowiłem też sprawdzić polecane przez Ralfy’ego brandy Ararat 10 years old. Rzeczywiście bardzo przyjemne, owocowe (śliwki!) i złożone, z dobrą równowagą między słodkością a kwaskowatością. Zasługuje na dłuższą degustację.

Trochę z ciekawości a trochę dla poluzowania organizmowi (12 porcji!) zaszedłem na stoisko z sherry Estevez. Ich Estevez Oloroso Sherry miało fajne połączenie zapachu i smaku chleba żytniego z typowymi dla sherry rodzynkowo-owocowymi aromatami, było przyjemnie wytrawne. Estevez Manzanilla Sherry było nie tylko wytrawne ale i lekko mineralne, bardzo ciekawe i z zostawioną w notesiku adnotacją “KUPIĆ?”.

Na koniec zaciekawiło mnie stoisko Lost Distillery, firmy która mieszając istniejące szkockie whisky słodowe próbuje odtworzyć profile whisky z zamkniętych już szkockich gorzelni. Bardzo ciekawy i szlachetny pomysł. Spróbowałem Towiemore Classic która łączyła owocowość, słodkość i lekką słonawość z lekkim dymem, była łagodna i całkiem fajna. Stratheden Classic była bourbonowata a poza tym słód, siano, masło i lekka słonawość, podobna do niektórych eksperymentów gorzelni Loch Lomond i Springbank. Auchnagie Classic okazała się młoda, ostra, maślano-oleista i fuzlowata.

Uznałem że siedemnaście porcji alkoholu wystarczy na jeden dzień festiwalu, moje notki traciły na szczegółowości więc nastąpił czas zawinięcia do domu i picia już tylko wody przez resztę dnia. Oraz planowania odwiedzin kolejnego festiwalu!