Glen Orchy 5 years old blended malt

Glen Orchy 5 years old blended malt

Malty poniżej stówy, część pierwsza.

Rozpoczynam krótką serię opisów słodowych whisky w cenie poniżej 100zł za butelkę 0.7L. Początkowo chciałem opisać tylko single malty, czyli whisky słodowe pochodzące z jednej destylarni, bo akurat zebrałem osobliwą kolekcję czterech takich butelek, ale po natrafieniu w Lidlu na bohaterkę dzisiejszego odcinka musiałem ją włączyć.

Whisky słodowe, czyli pochodzące z fermentacji słodu jęczmiennego i zazwyczaj destylowane miedzianych w alembikach, są lubiane za swoją złożoność. Wynika ona z wyjątkowo “nieczystego” procesu: kiełkujący jęczmień zawiera mnóstwo przeróżnych substancji (naukowcy do dziś nie mają do końca zbadanego procesu słodowania), a dwukrotna* zaledwie destylacja w alembikach nie daje w efekcie spirytusu czystego tylko mieszaninę z wieloma pozostałościami tego procesu. Jakimi – tutaj polecam książkę Davida Wisharta o whisky słodowych, gdzie opisuje genezę i zgrubny chemiczny skład każdej grupy zapachowej.

Glen Orchy 5yo to blended malt, czyli mieszanina samych słodowych whisky, bez dodatku whisky zbożowych. Nie wiemy jakie single malty są w składzie, jedyne co mówi etykieta to produkcja dla Lidla przez Ian Macleod Distillers. A to jest bardzo znana i szanowana firma, znana m.in. z single maltów Glengoyne, Tamdhu, Smokehead oraz blendów Pig’s Nose (uwielbiam), Sheep Dip (wiąże się z nią przezabawna historia z unikaniem podatków) czy Isle of Skye. Tym napisem na etykiecie Glen Orchy zdobyła moją ciekawość – ciekawe co Ian Macleod pokażą w najtańszej whisky słodowej jaką dotąd widziałem, 40 polskich złotych za butelkę 0.7L?

Wyałtowałem się już we wstępie że Glen Orchy zrobiła na mnie wrażenie. I to dobre wrażenie! Jasne, jest młoda, więc w zapachu dominuje słód. Poza tym pachnie ciastkami, trawą cytrynową, trochę owocami i toffi. W smaku raczej pieprzna, szczypiąca język młodym alkoholem, lekko słona, zostawia krótki ale przyjemny, ciepły finisz. Nic nie udaje, jest młodą whisky słodową, ale bardzo udaną. To po prostu dobra kompozycja, która w swojej kategorii cenowej nie ma konkurencji.

Bardzo polecam jeśli ktoś lubi whisky słodowe ale ma ograniczony budżet, tudzież szuka czegoś na lżejsze okazje. Osiemnastoletniego Glenliveta szkoda rozpić latem na grillu czy zmieszać z napojem gazowanym, tymczasem bezpretensjonalna Glen Orchy nadaje się do tego wręcz znakomicie.

Oryginalny wpis na Facebooku

Malty za stówę (i mniej)

Malty za 100zł i mniej

Co mają ze sobą wspólnego te whisky? Wszystkie są robione ze słodu jęczmiennego (z czego tylko glen orchy jest blended maltem, reszta to single malt) i wszystkie kosztują poniżej 100zł za butelkę.

To kategoria cenowa o którą pytają znajomi, jedocześnie kategoria w której jeszcze kilka lat temu ze świecą można było szukać single maltów. Na szczęście postępująca “depremiumizacja” whisky zmienia tę sytuację. Z bardzo różnym skutkiem, ale to już przy poszczególnych butelkach zobaczymy.

Glenlivet 12 years old single malt

Glenlivet 12 years old single malt scotch whisky

Historia whisky to właściwie od początku historia konfliktów z aparatem państwowym, czasami i miejscami przeplatanych działalnością legalną. Wczesny XIX wiek to okres w którym w Szkocji działało około osiem legalnych gorzelni i czterysta nielegalnych. Nie bez powodu: whisky od siedemnastego wieku objęta była taką akcyzą (przez władze w Londynie), że legalna produkcja była niezbyt opłacalna.

Nielegalne pędzenie rozwinęło się zwłaszcza w regionie Speyside [1]. Stąd też pochodzi destylarnia Glenlivet, której nielegalnie pędzony produkt tak bardzo przypadł do gustu królowi Grzegorzowi IV podczas jego pierwszej wizyty w Szkocji w 1822, że już w 1823 poluzowano akcyzy i regulacje jakimi objęta była produkcja whisky, a w 1824 Glenlivet została pierwszą destylarnią w okolicy która uzyskała pozwolenie na legalną produkcję [2]. Jak to zwykle w takich przypadkach, właściciel gorzelni (małorolny chłop George Smith) został przez pozostających “na nielegalu” gorzelników z doliny Spey oskarżony o zdradę, a groźby zamordowania całej rodziny i spalenia zakładu stały się tak realne że pan Smith zorganizował całodobową ochronę destylarni a sam nie rozstawał się z pistoletem.

Glenlivet to drugi najpopularniejszy single malt na świecie, więcej sprzedaje tylko Glenfiddich. W wielu filmach i serialach bohaterowie kreowani na stylowych i zarazem niegrzecznych sączą właśnie Glenlivet [3], ostatnio widziałem ją sączoną przez tytułowego bohatera serialu “Ray Donovan”. Niektórym ta masowość przeszkadza, mnie zupełnie nie rusza, zwłaszcza jeśli popularność jest zasłużona.

Podstawowy, dwunastoletni Glenlivet został po pierwszym spróbowaniu moim ulubionym single maltem. W zakupionym pudełku znalazły się też buteleczki pięćdziesiątki wersji piętnasto- i osiemnastoletniej, zawierające wszystko to, za co polubiłem dwunastkę tylko więcej i bardziej. A polubiłem za wszystko: za słodki zapach z wyczuwalną wanilią, miodem, ananasem i innymi owocami, za łagodny i przyjazny smak oraz długi, orzechowo-migdałowy finisz. Przy czym za finisz najbardziej, uwielbiam orzechy i migdały, więc ich posmak po przełknięciu łagodnej, słodkopachnącej whisky to najlepsze co mnie spotkało w alkoholach.

Zagryzamy łagodnym i przyjaznym, a jednak niepozbawionym głębi serem Szafir z serii Skarby Serowara.

Tym razem udało się zgodnie z konwencją uchwycić kota na zdjęciu, wyłącznie dlatego że akurat spał i demonstrował ogólne wywalenie na otaczający go świat. Idealny pomysł na piątkowy, zimowy wieczór!

Oryginalny wpis na Facebooku

Drumguish: zapowiedź lepszych czasów

Drumguish scotch single malt whisky

Ta butelka trafiła w moje ręce zupełnym przypadkiem. Ot, pewnego dnia znaleźliśmy ją w najdalszym zakątku narożnej szafki którą właśnie sprzątaliśmy. Pomimo dumnego napisu “Single Highland Malt Scotch Whisky” nie znajduję nawet śladu informacji o destylarni Drumguish w leksykonie Wisharta. Spółka wymieniona na dole etykiety po znalezieniu w wyspiarskim katalogu firm też niewiele mówi. W końcu udało mi się ustalić historię tego produktu.

George Christie to znany szkocki przedsiębiorca i entuzjasta whisky. W roku 1962 postanowił zrealizować swoje marzenie i otworzyć własną destylarnię w regionie Speyside, nazwaną Speyside (też uważam że to głupie i mylące), w miejscu w którym stał najstarszy szkocki młyn jęczmienia, na brzegu rzeki Tromie, niedaleko miasteczka Kingussie i naprzeciwko miejsca w którym w latach 1895-1911 działała destylarnia Drumguish. Destylarnia, wybudowana dopiero 25 lat później, pierwszą destylację przeprowadziła w Boże Narodzenie 1990 roku (czyli za kilka dni obchodzi ćwierćwiecze tego wydarzenia!).

Prawo nakazuje żeby szkocka whisky leżała w beczkach co najmniej trzy lata. Podstawowe single malty większości destylarni spędzają w beczkach trzy, cztery razy tyle czasu, podczas gdy młodsze destylaty oddaje się do blendów. Najwyraźniej destylarnia Speyside potrzebowała zanotować przychód trochę wcześniej, nie miała możliwości przebicia się jako dostawca do whisky mieszanych, a jednocześnie nazwę Speyside postanowiono (słusznie!) zachować na starzony 12 lat flagowy produkt.

I tutaj właśnie pojawia się single malt Drumguish, o nazwie zapożyczonej od zamkniętej sto lat temu gorzelni. Produkt młodej destylarni Speyside, bez informacji o wieku, według różnych źródeł spędził w beczkach od trzech do pięciu lat. Jest tym samym jednym z tańszych single maltów jakie można kupić. Przy czym najwyraźniej nawet etykieta się przez te kilka lat zmieniła, na lepsze, z widocznej na zdjęciu beżowej na czarną.

Prawdę mówiąc niewiele zapachów udało mi się odnaleźć w tej whisky. Mokre zboże i chleb, odrobinę zapachów orzechów, drewna i cygar, przy czym te ostatnie wymagały walki z podrażniającym nos alkoholem. Jest to produkt pospieszony, niewyrazisty, niemniej przyjemny w swojej łagodności i szczerości. Smakowo na poziomie niezłego blendu jak np. Pig’s Nose. Jeśli to ma być pospieszony i niedopracowany produkt destylarni Speyside, nie mogę się doczekać spróbowania ich flagowego, dwunastoletniego singla.

Zagryzamy rocznym, niemieckim, górskim serem żółtym, impulsywnym zakupem z dzisiejszej krótkiej obecności w galerii handlowej. Jest wystarczająco wyrazisty żeby nie dać się zdominować destylatowi ale wciąż na tyle łagodny żeby tej młodej whisky nie przykryć.

Oryginalny wpis na Facebooku