Glenfiddich 12 Years Old

Glenfiddich to najbardziej znana i najlepiej się sprzedająca whisky single malt. Co oznacza że szkoda klawiatury na powtarzanie po raz tysięczny tego, co internet sam podsuwa garściami. Że to pierwszy single malt promowany poza Szkocją, że dostępny w około stu osiemdziesięciu krajach na całym świecie, że Glenfiddich to najwięcej produkująca i najwięcej sprzedająca destylarnia whisky słodowej w Szkocji. W Polsce oznacza to, że “zielonego”, dwunastoletniego Glenfiddicha można kupić nawet na stacjach benzynowych. Tak, był także moim jednych z pierwszych single maltów.

A gdzie Glenfiddicha kupić nie można? Na polach golfowych należących do aktualnego prezydenta USA, Donalda Trumpa. I to jest historia warta opowiedzenia!

W 2006 roku Trump zakupił w Szkocji kawałek ziemi nad morzem, obok miejscowości Balmedie (wschodnie Highlands). Kawałek spory, bo 1400 akrów czyli prawie 570 hektarów (5.7 km²) z przeznaczeniem na ośrodek golfowy: dwa pola, pięciogwiazdkowy hotel, domki i szkołę golfa. Okoliczni mieszkańcy i grupy obrońców środowiska protestowały bo oznaczałoby to sporą ingerencję w krajobraz i zniszczenia między innymi wydm mających cztery tysiące lat i badanych przez naukowców. Budowę kontrowersyjnego ośrodka golfowego jednak w końcu zatwierdzono i rozpoczęto.

Afera właściwa rozpoczęła się kiedy właściciele kilku posiadłości leżących wewnątrz planowanego kompleksu golfowego odmówili sprzedaży firmie Trumpa swoich domów i działek. Spośród tych właścicieli najbardziej rozpoznawalny został Michael Forbes, rolnik i rybak, który nie ulegał presji sprzedaży swojej dwudziestotrzyakrowej działki z domem leżącej blisko środka samego kompleksu. Ta historia ma wiele odnóg, bohaterów oraz w chwili pisania tej notki (czerwiec 2017) się nie zakończyła. Anthony Baxter nakręcił dwa filmy dokumentalne o całej aferze, wydany w roku 2011 “You’ve Been Trumped” i pięć lat młodszy “You’ve Been Trumped Too” – oba są warte obejrzenia.

Glenfiddich jako marka a William Grant & Sons jako firma zalazły Trumpowi za skórę kiedy w roku 2012 w popularnym plebiscycie “Glenfiddich Spirit of Scotland Award” najwyższy tytuł – Top Scot – w wyniku głosowania przypadł właśnie Michaelowi Forbesowi. Tego już było dla nowojorskiego przedsiębiorcy za wiele. W znanym dziś całemu światowi stylu wpadł w szał na Twitterze, nazywając nagrodę hańbą dla całej Szkocji, wezwał do bojkotu Glenfiddicha oraz zapowiedział zakaz sprzedawania i serwowania Glenfiddicha (jak i innych whisky produkowanych przez WG&S) we wszystkich swoich przedsiębiorstwach. Nie obyło się też bez oskarżenia WG&S o manipulowanie plebiscytem jako zemstę za wybranie innej whisky niż Glenfiddich do serwowania na polach golfowych Trumpa (jak się okazało kilka lat później, oficjalną szkocką Trumpowych pól golfowych przygotowała destylarnia Glendronach).

Na szczęście nie jestem Donaldem Trumpem więc mogę sobie bez żadnych oporów nalać Glenfiddicha. Na pierwszy ogień wersja dwunastoletnia, podstawowa, “zielona”. Bardzo ładna butelka, także w wersji miniaturowej, o charakterystycznej, trójkątnej podstawie.

Zielony to idealny kolor butelki dla Glenfiddicha 12yo

Zielony to idealny kolor butelki dla Glenfiddicha 12yo

Zapach jest bardzo świeży. Dominują w nim jabłka i gruszki (zielone, ledwo dojrzałe), poza tym pieprz, imbir, lekko kłująca w nos ostrość. Poza tym w zapachu pojawiają się waniliowa słodkość, wytrawne białe wino, kiwi, bardzo lekki zapach świeżych kwiatów.

Smak jest wpierw cierpki (dąb i przyprawy), jabłkowo-gruszkowy, po chwili robi się lekko słodki.

Finisz lekko ściągający, drewniany, średnio długi.

Jest to whisky całkiem ostra i kłująca jak na dwunastoletniego single malta “dla każdego”. Nie wiem z czego to wynika (czy z szerokości “serca” destylatu, czy też z ogrzewania alembików ogniem) ale nie da się ukryć że można łatwo wskazać łagodniejsze, bardziej przyjazne dziesięcio- czy dwunastoletnie single malty. Nie zmienia to faktu że Glenfiddich w wersji dwunastoletniej to bardzo dobry pomysł na rozpoczęcie przygody ze szkocką whisky słodową, także ze względu na bardzo atrakcyjną (na tle konkurentów) cenę i niezrównaną dostępność.

Zresztą nie tylko na rozpoczęcie. To dobry, bezpretensjonalny i pasujący do każdej sytuacji single malt.

Mała butelka na zdjęciu ma pojemność 200ml i pochodzi z zestawu Glenfiddich Explorer Collection, składającego się z trzech takich butelek Glenfiddicha (12-, 15- i 18- letni) oraz kieliszka tulipanowego. Fajny zestaw nie tylko na prezent, szkoda że średnio dostępny w Polsce.

Tym razem linki nie o samej whisky a o aferze wokół pola golfowego.

Promocje whisky w Carrefour i Tesco

Wygląda na to że w supermarketach skończyła się początkoworoczna posucha alkoholowa i znów można wypatrywać fajnych promocji. Tym razem wyrazy szacunku w stronę Carrefoura który proponuje bardzo dobre ceny za te trochę droższe whisky. Przyjrzyjmy się gazetce Carrefoura “Kolekcja Whisky” ważnej do 29. maja.

Przegląd jest oczywiście subiektywny!

  • Glenfiddich 12yo – pierwszy i najpopularniejszy single malt na świecie. Moim zdaniem w tej kategorii wiekowej i cenowej są lepsze pozycje, także dla początkujących (ten Glenfiddich jest trochę kłujący, ostry jak na malta w swoim wieku) ale to jest po prostu klasyka gatunku. Dobry prezent zarówno dla kogoś kto dopiero zaczyna przygodę z single maltami jak i entuzjasty.
  • Glenfiddich 15yo Solera Reserve – w tej cenie rewelacja, przyjemnie złożona (można wąchać i wąchać) i łagodniejsza niż 12yo. Zazwyczaj kosztowała ponad dwie stówy więc 180 to dobra okazja na zapoznanie z tą butelką.
  • Glenfiddich 14yo Rich Oak – to “limited” to bzdura, ta whisky weszła do oferty Glenfiddicha w 2010 roku i ma pozostać w “core range”. Próbowałem na Whisky Live Warsaw i to ciekawa whisky – gładka, sporo przypraw i drewnianych akcentów. Za 150zł warto.
  • Glengoyne 10yo – jedna z mniejszych gorzelni nareszcie ma oficjalną dystrybucję w Polsce. Mniejsze gorzelnie mają tę zaletę że nie przycinają na jakości kompensując marketingiem (patrzę na was, Macallan i Glenlivet). Glengoyne jest dobrym tego przykładem, na Whisky Live Warsaw zachwycałem się przy ich stoisku. W tej cenie tę butelkę brałbym zamiast Glenfiddicha 12yo!
  • Scapa Glansa – tu trzeba uważać, to jest lekko torfowy eksperyment tej destylarni. Dla fanów dymnych maltów. Ja próbowałem, fanem nie jestem, wolę nietorfową Scapa Skiren.
  • Benromach 10yo – na degustacji w W&WP to był najfajniejszy z trzech Benromachów, ale że torfowe malty to nie mój klimat to nie potrafię polecić. Na plus świetny design butelki.
  • Loch Lomond 12yo – fajna whisky z ciekawej gorzelni ale, prawdę mówiąc, nic wyjątkowego.
  • Macallan Amber – wyobraźcie sobie że jeden z waszych ulubionych producentów wycofał z oferty swój najlepszy samochód, telefon czy laptopa, i zastąpił produktem wciąż niezłym ale jednak słabszym, wmawiając wam że jest równie dobry jak ten poprzedni. No więc dokładnie tak jest z serią 1824 Macallana. To niezła whisky której przyszło zastąpić swoje wybitne, starsze siostry. Dobra na pierwszy kontakt z Macallanem. Jeśli zasmakuje mam dobrą wiadomość – Macallan przywraca do oferty swoje wybitne malty z podaniem wieku. Jeśli do supermarketów w Polsce trafi Macallan 12yo Sherry Oak albo jakiś Triple Oak, w cenach niższych niż okolice czterech stów jakie sobie teraz życzą sklepy specjalistyczne za te butelki, będziemy mieli piękne czasy.
  • Tullibardine Sovereign – piłem, polubiłem, młoda i świeża. Za tę cenę wolałbym kupić dzięsięcio-dwunastoletniego malta.
  • Glenfarclas 15yo – akurat “piętnastki” nie piłem, ale wszystkie Glenfarclasy z jakimi miałem kontakt (10yo, 12yo, 18yo, “105”) były wspaniałymi, pełnymi owocowych zapachów “sherry monsterami”. Zdecydowanie kupowałbym… ale pewie w Domu Whisky gdzie ta butelka jest tańsza.
  • West Cork 10yo – nie mam pojęcia.
  • Nikka All Malt – to był mój wstęp do whisky japońskich, wciąż uwielbiam, w tej cenie (japońskie są generalnie drogie) rewelacja.
  • Taketsuru Pure Malt – mam w gablotce cztery różne whisky firmy Nikka i czuję że to będzie piąta. Z całej tej gazetki ta butelka jest na szczycie mojej listy zakupów.
  • Buffalo Trace – wciąż i niezmiennie moim zdaniem najlepszy bourbon w kategorii “do 100zł” razem z Wild Turkey.
  • Wild Turkey Rare Breed – nie próbowałem, zamierzam, 94 punkty w Biblii Murraya. Ta cena jest rewelacyjna.
  • Woodford Reserve – fajny bourbon, stylowa butelka, polecam.
Pierwsza strona gazetki Carrefoura

Nareszcie promocja z single maltami na pierwszym planie!

Niezły zestaw promocji przygotowało też Tesco, sięgnijmy do “Karty Drinków i Alkoholi” Tesco ważnej do końca kwietnia.

Wiele z whisky w tej gazetce było już przecenionych i skrótowo opisanych w notce o promocji Tesco w grudniu 2016, proponuję otworzyć w drugiej zakładce.

  • Johnnie Walker Green Label 15yo – nie dość że jedyny blended malt (czyli bez whisky destylowanej w kolumnie) w linii Johnnie Walker, to na dodatek w opinii nie tylko mojej “właśnie o to chodzi w blended maltach”. Bardzo złożona, bogata, wspaniała, niekoniecznie dla początkujących ze względu na smak oraz cenę.
  • Johnnie Walker Gold Label Reserve – patrz notka o promocji grudniowej.
  • Singleton 12yo –patrz notka o promocji grudniowej.
  • Jameson – moja ulubiona irlandzka whiskey w swojej kategorii cenowej, łagodna i jednocześnie trochę “zielona” (trawiasta, ziołowa) w charakterze, doskonała do hot toddy.
  • Glenfiddich 12yo – jeszcze taniej niż w Carrefourze, a poza tym to patrz wyżej.
  • Laphroaig 10yo – 129zł to rewelacyjna cena ale bardzo przestrzegam przed zakupem jeśli się nie zna tego smaku i charakteru, to jeden z najbardziej torfowych i “medycznych” single maltów.
  • Ballantine’s, Grant’s, Tullamore DEW – wspomniane w notce o promocji grudniowej.
  • Wild Turkey 81 – za 59zł jest to pozycja obowiązkowa, obok Buffalo Trace mój ulubiony bourbon w kategorii do 100zł.
  • Chivas Regal 12yo – uwielbiam, jeden z najlepszych szkockich blendów, owocowy i bogaty.
  • Passport Scotch, Hankey Bannister – pomijam, nie mam zdania.
  • Jim Beam – biały to pozycja kultowa, uważam że w tym zakresie cen bourbony miażdżą tanie, szkockie blendy. Double Oak – już się zachwycałem w notce o promocji grudniowej.
  • Johnnie Walker Blender’s Batch Red Rye Finish – słyszę same dobre opinie, muszę wreszcie spróbować.
  • Johnnie Walker Red, Black, Double Black – klasyki gatunku, albo się je zna i lubi, albo się zna i nie lubi, a jeśli się nie zna – to lepiej spróbować przed kupieniem całej butelki bo są specyficzne.

Muzyka przycichła. Rynek szkockiej whisky.

Scotch Whisky Association publikuje coroczne raporty z liczbami produkcji i sprzedaży szkockiej whisky w objętym raportem roku. Na blogu Diving For Pearls Michael Kravitz również co roku zamieszcza analizy owych raportów, także w szerszym kontekście uwzględniającym rynek whisky amerykańskiej i światowej, korzystając nie tylko z danych od SWA.

Polecam zwłaszcza skupioną na raporcie SWA część pierwszą. Część druga kontynuuje na podstawie szczątkowych danych z 2016, a część trzecia skupia się na rynku amerykańskim.

Jest to fascynująca lektura, zwłaszcza w zestawie z oryginalnym raportem oraz, jeśli akurat pod ręką, książkami “Malt Whisky Yearbook 2017” oraz wstępem do “Whisky Bible 2017” Jima Murraya.

Wykres: objętość eksportu szkockiej w latach 1980-2015

Eksport szkockiej w latach 1980-2015. To nie jest wykres z marzeń prezesa.

Nie będę tutaj robił wklejek ani tłumaczeń podlinkowanych wyżej raportów, ale spiszę kilka wniosków jakie mi się nasunęły w wyniku lekury.

  • Szkocka whisky to przede wszystkim blendy. Whisky słodowa stanowi jedną szóstą woluminu (litrów) i jedną czwartą wartości eksportu szkockiej. To trochę truizm, ale łatwo się o nim zapomina z pozycji entuzjasty odkrywającego olbrzymi świat single maltów.
  • Aktualny boom to przede wszystkim rosnące ceny, wzrost woluminu eksportu jest mały.
  • Wolumin i wartość eksportu szkockiej spadają od maksymalnego jak dotąd roku 2011. Za wcześnie na ogłaszanie końca bańki, natomiast orkiestra gra słyszalnie ciszej.
  • Wolumin eksportu whisky słodowej praktycznie nie wzrósł od czasu rekordowego 2011. Co oznacza że entuzjastycznie opisywane w “Malt Whisky Yearbook” rozbudowy kolejnych gorzelni mogą się okazać mocno na wyrost.
  • Na przykład: Glenlivet właśnie przechodzi rozbudowę która pozwoli potroić możliwości produkcyjne, do ponad 30mln litrów alkoholu rocznie. Glenfiddich od 2018 będzie mógł produkować 20mln litrów alkoholu rocznie (z aktualnych 14mln), a Macallan - 26mln (teraz 11mln). To są duże wzrosty, aktualne możliwości produkcyjne wszystkich szkockich destylarni whisky słodowej to w sumie 377 mln litrów rocznie (realna bieżąca produkcja od 2013 utrzymuje się na poziomie około 270mln litrów).
  • Pozostała w magazynach objętość whisky słodowej starszej niż dziesięć lat sukcesywnie spada od 2008 roku, ale spadek ten wyhamowuje, powinien się wypłaszczyć lub zmienić we wzrost w ciągu najbliższych dwóch lat (patrząc na wzrosty produkcji po roku 2005).
  • Popularność whisky wydaje się wciąż rosnąć, czemu więc eksport szkockiej przestał? W rozpatrywanych latach bardzo wzrosła sprzedaż i eksport whisky amerykańskiej (głównie bourbona).
  • Amerykańscy producenci mają łatwiej: pomijam to, że destylują w kolumnie pozwalającej na wydajną pracę ciągłą. Podczas kiedy whisky szkocka robi się świetna po około dziesięcu-dwunastu latach, amerykańska bywa bardzo dobra już po czterech, a świetna po siedmiu-ośmiu latach. To pozwala Amerykanom łatwiej reagować na trendy rynkowe. Jak na przykład aktualny boom na whisky, który po szkockiej objął także amerykańską.
  • Indie, Polska, Japonia to trzy kraje o największym wzroście woluminu importu szkockiej whisky w 2016 (odpowiednio 41%, 20%, 20%). Jednocześnie Polska i Japonia to niskie wzrosty wartości tego importu, co oznacza że w większości jest to boom na tanie blendy. To potwierdza moje anegdotyczna obserwacje hipermarketowych wystawek wypełnionych czerwonym Grantsem. Ale Szkoci wiedzą że po wzroście produktu popularnego rośnie rynek entuzjastów, dlatego w ostatnim roku bardzo wiele nawet dość niszowych destylarni weszło do Polski z oficjalnymi dystrybutorami (np. produkująca zaledwie milion litrów rocznie Glengoyne). (Część druga).
  • To co się dzieje z cenami single maltów starszych niż 18-letnie, a już zwłaszcza w kategorii 25+ można najdelikatniej ująć określeniem strzyżenie owieczek. Śmiesznie się to komponuje ze wspominkami z tamtych czasów, na przykład wspomnianego Jima Murraya, z których wynika że w owczesnych kryzysowych czasach była to whisky wrzucona do nierzadko kiepskich beczek, której nikt po tych trzech-pięciu latach nie kupił do blendów, więc sobie leżała w magazynie bez pomysłu co z nią zrobić. (część trzecia).
  • Ian Buxton swój artykuł o cenach singlemaltów w “Malt Whisky Yearbook 2017” zakończył brutalnym “my blunt conclusion on whisky pricing: simply suck it up or move on.”. Wygląda na to że wkrótce to nie konsumenci będą zmuszeni do “suck it up”.

I tym optymistycznym dla nas, konsumentów, akcentem, należałoby zakończyć. A producenci? Branża sobie poradzi, jest o wiele bardziej skonsolidowana w grupy kapitałowe niż podczas poprzedniego kryzysu.

Baczewski Whisky

Staram się zachowywać otwartą głowę kiedy chodzi o whisky z różnych stron świata, także firmowaną przez polskie przedsiębiorstwa. Nie mamy jeszcze w Polsce destylarni whisky z prawdziwego zdarzenia (Kozubowie wynieśli produkcję do USA, gdzie jest korzystniejsze prawo dla mikrodestylarni) ale niektóre istniejące gorzelnie wódki eksperymentują, wkrótce będzie się też budować się Wolf Distillery, zakładana przez prawdziwych zajawkowiczów. Skoro świetną whisky potrafią produkować w takich krajach jak Niemcy czy Czechy, to w kraju o tak długich i bogatych tradycjach gorzelniczych jak Polska musi się także dać wyprodukować światowej jakości destylat.

W międzyczasie pojawiają się coraz liczniejsze próby kupażowania i butelkowania w Polsce whisky wyprodukowanej w innych krajach. Od tanich i młodych jak Dark Whisky (dawniej nawet produkowana w Polsce) czy Glen Gate, aż po celującą marketingiem i wiekiem (wersja dwunastoletnia) w segment premium Jack Strong.

Opisywana dziś, nowa whisky firmowana przez znaną gorzelnię J. A. Baczewski wyskoczyła mi na Facebooku przez udostępnienie w jednej z grup i najpierw wzbudziła sceptycyzm brakiem informacji o pochodzeniu, recepturze, wieku czy beczkach w jakich dojrzewała. Marketingowe powoływanie się na “przedwojenną recepturę” też budzi raczej politowanie [1]. Dopiero wczoraj prowadzący fanpejdża udzielili informacji które można uznać za wystarczające: że to blend, w skład którego wchodzą destylaty nie młodsze niż trzyletnie, starzone w nowych beczkach z dębu amerykańskiego, a sumaryczna receptura zacierów to około 90% jęczmienia (bez informacji ile z tego to słód i jak wyglądała destylacja, czy w kolumnie czy w alembikach i w jakich proporcjach wymieszane). Znalazłem więc jeden ze sklepów poleconych na fanpejdżu i wyposażyłem się w butelkę.

Baczewski w ręku

Ładna butelka. 43% i produkcja w Austrii, ciekawe.

Butelka robi dobre wrażenie. To whisky za 82zł, tym samym pakowanie jej do eleganckiej tuby, designerska etykieta czy korek zamiast nakrętki byłyby przerostem formy nad treścią. Lekki kolor robi dobre wrażenie nieprzeładowania karmelem. Moc 43% budzi szacunek w tak niedrogiej whisky. Nie jest to duża różnica względem minimalnych czterdziestu procent, ale z butelkowaniem whisky w mocy 40% jest jak z płaceniem pensji minimalnej, to jasny sygnał “dałbym ci jeszcze mniej ale prawo mi nie pozwala”.

Informacja o produkcji w Austrii zaskakuje pozytywnie. Pozostajemy w strefie Cesarstwa-Królestwa, Baczewski to w końcu marka galicyjska. W Polsce nie mamy jeszcze doświadczonych whiskymakerów, tymczasem Austriackie Stowarzyszenie Whisky wymienia 13 zrzeszonych weń gorzelni. “Ze słodu jęczmiennego i innych zbóż” może sugerować że to 90% jęczmienia w recepturze to w całości słód jęczmienny, ale nie bawmy się teraz w rozbijanie znaczenia zdań. Trzeba po prostu spróbować.

Zanim przejdę do właściwych notek smakowych, mała retrospekcja. 19. stycznia brałem udział w degustacji whiskey z linii Jameson, prowadzonej przez Neila Flannery’ego w warszawskim Whisky&Wine Place. Wszystkie te Jamesony rzeczywiście różniły się zapachem i smakiem, czuć było różnicę w maturacji (różny wiek i różne pochodzenie beczek), ale wszystkie trzy (Distiller’s Safe, Cooper’s Croze, Blender’s Dog) miały wspólną, słabo wyczuwalną ale jednak obecną, tę samą skazę w zapachu i smaku. Nie potrafiłem jej nazwać, był to zapach czegoś zepsutego lub zjełczałego. Obecny na tej samej degustacji znajomy który zna się na destylacji ocenił to jako obecność przedgonów (frakcji lżejszych od etanolu). Hipotezę o zmienionym tego dnia smaku czy brudnym kieliszku odrzuciłem po skonfrontowaniu wrażeń z innymi oraz nalaniem na koniec degustacji szkockich whisky Scapa i Strathisla, które nie miały tej skazy. Nazwałem ją w myślach “skaza Jamesonów”, trochę przewrotnie bo jest ona zupełnie nieobecna w podstawowej whiskey Jameson, jednym z moich ulubionych blendów. Zresztą nie jest wyjątkowa dla marki Jameson: jakiś czas później trafiłem na tę samą skazę w podstawowej whiskey Bushmills, tej z białą etykietą. Nazwijmy ją więc neutralnie “skaza produkcyjna”.

Oczywiście ten wtręt jest nie bez powodu, ale o tym zaraz. Wróćmy do austriackiej-polskiej (Robert Makłowicz byłby wniebowzięty) whisky Baczewski!

Baczewski na stole

Bardzo irlandzko wyszło Austriakom, nawet błędy podobne.

W zapachu pierwsze co się pojawia to ukłucie alkoholu. Nie ma co się zrażać, zdarza się w świeżo otwartych butelkach. Potem pojawiają się zapachy zwane “zielonymi”: zioła, trawa, jałowiec. Lekki zapach miodu i propolis (a więc znów ziołowo-wytrawnie). Opisana wyżej skaza produkcyjna. Do tego płatki zbożowe i czarna herbata. Brak zapachów owocowych oraz typowych dla żytnich whisky. Styl przypomina irlandzką whiskey typu single pot still (destylowanej z mieszaniny jęczmienia słodowanego i niesłodowanego). W smaku jest wytrawna, pieprzna, lekko słodkawa i kwaskowata (jak marynowany imbir), herbaciana. Finisz rozgrzewający, ostry, zostaje na podniebieniu.

Ostatecznie jest to whisky całkiem niezła. Ta wspomniana w nosie skaza, być może też odpowiedzialna za trochę bardziej piekący smak, jest mniej uderzająca niż we wspomnianych Jamesonach czy białym Bushu. Smakuje zdecydowanie lepiej niż się spodziewałem (czy też: obawiałem). Nie ma nachalnej, sztucznej słodkości i przeładowania karmelem – głównego grzechu wielu młodych i nowych blendów. Wydaje się warta swojej ceny: 82zł w specjalistycznych sklepach, pewnie około 70zł w internecie. Mi pasuje bo lubię takie trawiasto-jałowcowe (“zielone”) klimaty. Ale dla niektórych może być za ostra. Wydaje się że może fajnie, charakternie wypaść w koktajlach.

  • [1] należy tu oddać sprawiedliwość że Baczewski przed wojną faktycznie produkował whisky, pod marką Old Polish Whisky

Grant's Family Reserve Blended Scotch Whisky

Podchodziłem do tej recenzji kilka razy, oryginalnie miała się pojawić zaraz po serii Elementary na początku stycznia. Czemu tak długo to zajęło? Wyjaśniam w trakcie.

Grant’s to czwarta najlepiej sprzedająca się marka szkockiej whisky, z woluminem na poziomie około 4.5 miliona skrzynek (12 butelek, 9 litrów). Jest też jedną z najstarszych. To oznacza, że wszystko co można było o niej napisać, zostało już powtórzone w internecie dziesiątki razy. Że jej podstawowa whisky, Grant’s Family Reserve, oprócz tego że bywa nazywana (nie wiem czy złośliwie) “red label”, jest dostępna w około stu osiemdziesięciu krajach świata. Że William Grant zbudował potęgę firmy na rodzinie, między innymi wysyłając synów na wszystkie strony świata żeby sprzedawali i promowali produkowane przez firmę whisky. To wszystko jest wiedza w zasięgu jednej kwerendy do gugla, więc nie ma co jej tutaj powtarzać.

Możnaby więc od razu przejść do notek smakowych. Ale po kilku spróbowaniach Grant’s Family Reserve muszę wpierw poruszyć temat spójności i powtarzalności.

Blended whisky, czyli mieszanina whisky słodowych i zbożowych, oryginalnie powstała dla zmniejszenia kosztu produkcji [1] i, przede wszystkim, zapewnienia powtarzalnego smaku niezależnie od sezonu. Pędzenie whisky słodowej było dodatkową działalnością szkockich rolników, do tego o wielu czynnikach losowych w procesie produkcji, co oznaczało że skupujący beczki whisky właściciele sklepów nie zawsze mogli kupić taki sam destylat, w takiej samej ilości i o takim samym smaku. Dlatego aby zapewnić powtarzalność smaku sprzedawanej przez siebie whisky, sprzedawcy zaczęli ją komponować przez mieszanie whisky od różnych dostawców.

Oczywiście nie oznacza to, że smak poszczególnych blendów pozostał niezmienny od stu lat. Przecież wciąż zmieniają się gusta konsumentów, sposoby picia whisky, dostępność różnego rodzaju beczek, a do tego każdy master blender ma inny gust i pomysł na udany blend niż jego poprzednik czy następca. Dlatego ciekawą zabawą jest pozbieranie tego samego blendu zabutelkowanego dekadę lub dwie temu i porównanie ze współczesnym. Zwłaszcza że w ostatniej dekadzie akurat w firmie William Grant and Sons zmienił się master blender oraz zaczęła produkcję nowa, duża i wszechstronna destylarnia tej firmy, Ailsa Bay.

Pomimo pewnej zmienności, większość blendów o znanej marce i reputacji ma pewne cechy charakterystyczne z którymi master blender raczej nie zrywa kompletnie. Na przykład Famous Grouse jest słodowo-ciasteczkowa, Bell’s Original ziołowo-trawiasta, Teacher’s dymny. A Grant’s Family Reserve raczej owocowy, jabłkowo-gruszkowy. Wszystkie z tych blendów mają smak raczej łagodny i gładki, dla zachowania uniwersalności i przystępności.

I tu się właśnie robi dziwnie z Grant’s Family Reserve.

Grant's Family Reserve blended scotch whisky

Nie wiem co tu się stało.

Kupiłem butelkę jakieś trzy miesiące temu. Po otwarciu i pierwszych próbach nie mogłem uwierzyć w to, co znalazło się w kieliszku. Znana mi wcześniej (jakieś trzy lata od ostatniego kontaktu) z zapachu i smaku łagodnych, owocowych, słodowych, odrobinę może dymnych – ugryzła w nos grubym, siarkowym zapachem, a język ścisnęła ściągającą ostrością.

Tydzień później dostałem trochę Family Reserve od kolegi z butelki którą kupił rok wcześniej, więc raczej z innej partii. I to samo. Trochę mniej siarkowej charakterystyki, ale wciąż dość żeby zdominować. Odłożyłem je na ponad miesiąc do szafki.

Dziś dałem Family Reserve kolejną szansę. Najostrzejsze i najbardziej dominujące zapachy zazwyczaj pierwsze się ulatniają z otwartej butelki. Nalałem do kieliszka, dodałem kilka kropel wody i dałem prawie kwadrans spokoju. Nareszcie zaczęła przypominać Family Reserve jaką znałem i lubiłem kilka lat temu.

W nosie wciąż wyraźnie obecna siarka (niektórym może kojarzyć się zarówno z surowym mięsem, jak i gumą), ale do tego pojawiają się zapachy ciasteczek i słodu, jabłek i cytryn. W smaku lekko ściągająca, po chwili słodko-kwaśna. Finisz krótki, lekko metaliczny.

Niestety to wciąż whisky gorsza niż Family Reserve jaką znałem i lubiłem kilka lat temu. Ta siarka dominuje i zdecydowanie psuje odbiór, to nie jest opisywana poprzednio Craigellachie 13yo gdzie to wszystko fajnie współgra i tworzy bogaty smak. Nasuwa się wniosek że do skomponowania tego blendu użyto produktów destylowania w Ailsa Bay w alembikach o stalowych chłodnicach [2], w ilościach pozwalających podejrzewać o podejście nic nie może się zmarnować. Nie polecam, chyba że ktoś jest miłośnikiem takiej siary lub po prostu ma mniejszą nań wrażliwość. W portfolio blendów Grant’s znajduje się aktualnie kilka o wiele lepszych propozycji.