Wizyta w destylarnii Nestville

Whisky Nestville była dla mnie sporym zaskoczeniem. Najpierw w Auchan dostrzegłem ją pośród innych tanich blendów, chyba jedyna zresztą butelka pochodząca z Europy kontynentalnej, i miałem przejść obojętnie, ale przypomniałem sobie że ekipa bloga ZInnejBeczki jakoś dobrze się o niej niedawno wyrażała, tyle że oni wtedy mieli jakiegoś single barrela a nie podstawowy blend. Kilka minut później w tym samym sklepie zauważyłem ekspozycję z właśnie ową Nestville Whisky Single Barrel, w zestawie z ładnym, drewnianym kuferkiem wyłożonym sianem. Aż wyciągnąłem telefon żeby sprawdzić czy to na pewno ta, po trafieniu na notkę zinnejbeczki o Nestville Whisky Single Barrel podjąłem decyzję o zakupie. Ta butelka to całkiem niezła whisky w swojej kategorii cenowej. Rzadko młoda destylarnia ma tak udane swoje pierwsze destylaty, zwłaszcza z kontynentu. O whisky młodych destylarnii francuskich, belgijskich czy niemieckich jeszcze sobie tutaj opowiemy.

Jako że krótki urlop snowboardowy w tym roku postanowiliśmy eksperymentalnie spędzić na Słowacji, zorientowałem się że mamy niecałe sto kilometrów do miejsca produkcji whisky Nestville, na dodatek okazują się mieć cały “Nestville Park” i przewodników dla zwiedzających. W dniu odpoczynku od jeżdżenia potwierdziłem telefonicznie że są, działają i zapraszają – i po południu pojechaliśmy do miejscowości Hnezdne w regionie Spisz.

Brama wjazdowa do Nestville.

Brama do Nestville. Zachęcająca!

Zaraz po przekroczeniu bramy gorzelnia wita sporymi blaszanymi magazynami na dostarczane zboże. Wyglądają imponująco i już na pierwszy rzut oka sugerują trochę większy przerób niż przypisywałem małej, rzemieślniczej destylarnii robiącej oprócz whisky trochę wódek i likierów. Położone na wprost od bramy wielkie, poczwórne silosy potęgowały te podejrzenia. Ale nie uprzedzajmy faktów, trzeba zakupić bilet i rozpocząć zwiedzanie z przewodnikiem. Nas było dwoje a minimum dla grupy z przewodnikiem to pięć osób, na szczęście dzięki wcześniejszemu telefonowi udało się dołączyć do już uformowanej grupy z oprowadzaniem w języku angielskim.

Początek wycieczki to “Nestville Park”, bardzo ładnie przygotowane i rozmieszczone chatki pokazujące różne tradycyjne rzemiosła i zajęcia związane z produkcją alkoholu, począwszy od uprawy i obróbki zboża. Potem zostaliśmy zaprowadzeni do bardzo autentycznie wyglądającej słodowni, ze znaną ze szkockich budynków tego typu pagodą na dachu. Słodownia zawierała dwie małe (tak na oko cztery na osiem metrów) podłogi z rozłożonym do celów demonstracyjnych jęczmieniem, co momentalnie mi nie pasowało jako miejsce słodowania takich ilości zboża jakie sugerowałyby magazyny dostawcze oraz silosy. Znajdująca się na piętrze tradycyjna suszarnia tylko spotęgowała to wrażenie. Ale wizyta w słodowni oczywiście bardzo przyjemna i pełna informacji o procesie przygotowania jęczmienia.

Słodownia podłogowa

Słodownia podłogowa. Nie wygląda na używaną do obsługi takiej gorzelni.

Po części muzealnej weszliśmy na teren zakładu gdzie przywitały nas wspomniane wcześniej olbrzymie silosy zbożowe. Przy nich stała duża suszarnia do zboża i kilkupiętrowy budynek z blachy falistej z tabliczką “post-harvest processing” gdzie nie zostaliśmy wpuszczeni.

Wchodzimy do głównego budynku produkcyjnego, koniec ze zdjęciami.

Śrutownia, pierwsze pomieszczenie w zasadniczym budynku gorzelni, uświadomiła mi skalę produkcji jaka się tam odbywa. Wysoka hala produkcyjna z trzema kondygnacjami metalowych podłóg. Potem wizyta w hali fermentacyjnej: wysokie na wspomniane trzy piętra kadzie fermentacyjne, średni dzienny uzysk z jednej to około siedem tysięcy litrów czystego alkoholu.

Zakład destyluje wyłącznie w kolumnach, mają do tego skonstruowany zestaw siedmiu kolumn destylacyjnych, z których z pierwszej jest odzyskiwane młóto (to co anglofoni nazywają “draff”: pozostałości po pozbawionym węglowodanów zbożu, bogate w białko, błonnik i tłuszcze, cenione jako pasza). Łącznie destylarnia produkuje około 35 tysięcy litrów czystego alkoholu dziennie, ponad jedenaście milionów litrów spirytusu rocznie. Wszystko wyłącznie ze zbóż, pszenicy i jęczmienia. Oprócz alkoholu spożywczego gorzelnia produkuje też spirytus techniczny, farmaceutyczny i jeszcze kilka innych wymienionych na stronie firmy, mają też w ofercie alkohol bezwodny produkowany z użyciem sit molekularnych. Generalnie destylują do typowej mocy 96%, z wyjątkiem alkoholu przeznaczonego na whisky, destylowanego nie wyżej niż 94.8% (co odpowiada dopuszczalnemu maksimum destylacji dla whisky szkockiej i irlandzkiej) – niestety nie dopytałem do jakiej dokładnie mocy destylują, podali tylko górną granicę. Około 80% łącznej produkcji trafia od razu do kontrahentów z krajów unijnych którzy używają spirytusu do dalszej produkcji, pozostałe 20% to alkohol spożywczy przeznaczony do zabutelkowania i wypuszczenia jako marki własne.

Na koniec przewodniczka zaprowadziła nas do magazynów beczek whisky – te budynki wyglądały autentycznie, miały zaplombowane urzędowo drzwi – gdzie w jednym z nich znajdowała się wydzielona sala degustacyjna, z drewnianą płaskorzeźbą dumnie podpisaną “1286 Nestville Distillery”. 1286 to rok pierwszej wzmianki o wsi Hnezdne gdzie znajduje się gorzelnia, region Spiszu jest górzysty więc pewnie nigdy się nie dowiemy od kiedy pędzone są tam alkohole. Tam też zobaczyliśmy przegląd aktualnie dostępnych butelek marek gorzelni: cztery wypusty whisky Nestville (podstawowa zielona trzyletnia z zieloną etykietą, czerwona sześcioletnia, starzona w beczkach po sherry “black&white” oraz siedmioletnia single barrel) plus likier wiśniowy na bazie whisky, linia wódek Alternative, linia pięciu likierów Tatra Balsam oraz pięć destylatów smakowych Spišská. Tam dostaliśmy po szklaneczce podstawowej “zielonej” blended whisky i na tym skończyło się zwiedzanie.

Aktualna ofera whisky Nestville

Aktualna ofera whisky Nestville na tle drewnianej płaskorzeźby w gorzelnianym pokoju dla zwiedzających. Będzie na blogu test wszystkich, z wyjątkiem likieru wiśniowego.

Po wycieczce odwiedziliśmy sklepik przygorzelniany z dość typową ofertą: komplet opisanych wyżej butelek plus Nestville Master Blender (podobno limitowana ośmioletnia whisky), miniaturki, książki, koszulki, czapki i bibeloty typu drewniany zegar w który wchodzi butelka Nestville (zielona). Kupiłem obie butelki których nie widziałem jeszcze w polskich sklepach (czyli czerwoną i B&W), miniaturkę zielonej i mam tym samym zestaw czterech whisky Nestville którym będę mógł poświęcić przekrojową notkę na blogu. I wtedy też sprawdzimy jak ta młoda i przemysłowa gorzelnia poradziła sobie z whisky.

Ogólne wrażenie mam takie, że Nestville to gorzelnia zrobiona biznesowo bardzo z głową, chociaż pewnie dla wielu oznacza to brak duszy. Nie jest rzemieślniczym zakładem, od momentu startu w 2002 roku ma duże możliwości produkcyjne, zresztą od 2008 roku bardziej niż podwojone, wtedy też zaczęli produkcję whisky. Większość destylatu sprzedaje branżom mniej kapryśnym niż kolorowe alkohole, a jednocześnie nie zaczęłą od butelek za pięćdziesiąt euro dla koneserów tylko od niedrogiego blenda (Czechy i Słowacja to podobno kiepskie rynki dla drogich alkoholi ale to osobny temat). Dodatkowo od początku ma zorganizowaną i doinwestowaną część do zwiedzania więc widać że zależy im na marketingu. Zdecydowanie jest to miejsce warte odwiedzenia jeśli jest się w zasięgu godziny-dwóch podróży.

Czy grozi nam brak wiekowej whisky?

Cały ten wpis jest pokłosiem fejsbukowej dyskusji wywołanej przez tubkę Jarosława Bussa w której twierdzi, że na rynku szkockiej czekają nas braki wiekowej whisky (w branży szkockiej oznacza to whisky mające dziesięć i więcej lat). W dyskusji tej twierdziłem że wcale nas takie braki nie czekają, podpierając się moim poprzednim wpisem o rynku szkockiej i linkowanymi w niej analizami Michaela Kravitza. Jeden z dyskutantów całkiem słusznie zauważył że ogólna ilość wiekowej whisky nie daje pełnego obrazu sytuacji: istotne są stany magazynowe tych whisky, których braki są oficjalnymi powodami zastępowania wersji dziesięcio- czy dwunastoletnich przez wersje no-age-statement.

Zbudowanie dokładniejszego obrazu wymaga zestawienia możliwości produkcyjnych szkockich gorzelni słodowych w ostatnich dziesięciu-dwunastu latach. Nie jest to wielkość bezpośrednia ale możliwości produkcyjne, podawane w litrach czystego spirytusu rocznie, są dla każdej destylarni danymi publicznymi zamieszczanymi w corocznych raportach Scotch Whisky Association, w przeciwieństwie do stanów magazynowych które bywają pilnie strzeżonymi tajemnicami. W aktualnym boomie, trwającym od około 2004 roku, destylarnie produkują tyle na ile pozwalają ich możliwości produkcyjne lub niewiele mniej (z kilkoma wyjątkami), dlatego założenie że do beczek trafia tyle ile da się wyprodukować uznam za wystarczające.

Destylarnie whisky zbożowej nas tutaj nie interesują bo problem braku wiekowej whisky dotyczy głównie single maltów, zresztą zakłady destylujące w kolumnie mają potężne moce produkcyjne, znacząco przekraczające aktualne zapotrzebowanie.

Do pozbierania tych danych kupiłem na Amazonie wszystkie dotychczasowe numery Malt Whisky Yearbook i przepisałem do arkusza podane tam możliwości produkcyjne każdej ze szkockich gorzelni słodowych. Arkusz w formacie XLS jest tutaj.

Moce produkcyjne w litrach czystego spirytusu.

Moce produkcyjne w litrach czystego spirytusu. Ile to butelek!

Kilka wniosków w najbardziej interesującym nas temacie whisky no-age-statement:

  1. Glenlivet przeszła potężną rozbudowę, w 2010 roku miała dwukrotnie większe moce produkcyjne niż jeszcze dwa lata wcześniej. To oznacza że najpóźniej w 2022 powinna być w stanie oferować na wszystkich swoich rynkach podstawową Glenlivet 12yo, zostawiając Founder’s Reserve jako ciekawostkę o innym profilu smakowym. W roku 2019 zamierzają mieć moc produkcyjną trzykrotnie większą, na poziomie 30 mln litrów spirytusu, założenie że do 2031 nowe rynki (Indie, Chiny) będą w stanie skonsumować takie ilości tego single malta jest bardzo odważne.
  2. William Grant & Sons jednocześnie zbudowali potężną Ailsa Bay która od kilku lat jest głównym źródłem whisky słodowej w blendach Grant’s oraz sukcesywnie rozbudowują “zluzowane” (z dostarczania do blendów) Glenfiddich, Balvenie i Kininvie. Sprawność z jaką rozbudowują produkcję widać na półkach: na żadnym ze swoich rynków Glenfiddich 12yo nie zniknął nawet na chwilę. I nie zniknie.
  3. Z piątki destylarnii z których pochodzą słodowe whisky w blendach Chivas – Strathisla, Tormore, Longmorn, Braeval, Allt-A-Bhainne – cztery nie przeszły żadnej rozbudowy lub przeszły niewielką, zwiększenie mocy produkcyjnych dokonało się przez reaktywowanie w 2008 Braeval o mocy produkcyjnej cztery miliony litrów spirytusu rocznie. O losy Chivas Regal 12yo nie ma co się więc martwić, mam nadzieję że Pernod Ricard wreszcie wyda całą piątkę jako oficjalne single malty.
  4. Macallan się sukcesywnie rozbudowuje i na niektóre rynki już powoli wracają wycofane kilka lat temu znane i lubiane wersje z oznaczeniem wieku. Co niekoniecznie oznacza wycofanie NASowej serii “kolorowej”. 26 mln litrów mocy produkcyjnych od 2018 roku jest odrobinę mylące, po prostu obok dotychczasowego zakładu o mocy producyjnej 11 mln litrów postawiono nowy o mocy 15 mln litrów gdzie przeniesiono całą załogę, tym samym wyłączając starą gorzelnię. Ale gdyby zapadła taka decyzja, nic nie blokuje Macallana przed produkcją w obu zakładach jednocześnie.
  5. Destylarnie na Islay rozbudowują się bardzo powoli albo wcale co tylko potwierdza że są to produkty dla koneserów, zresztą większość ich produkcji jest butelkowana jako single malty. Wyjątkiem jest Caol Ila której destylat jest istotnym składnikiem Johnie Walkerów (zwłaszcza czarnego). Chociaż dziś gruchnęła wiadomość o rozbudowie Ardbega mającej podwoić moce produkcyjne.
  6. Diageo bez większych fanfar mocno rozbudowuje destylarnie znane z linii Singleton (Dufftown, Glen Ord, Glendullan), największą rozbudowę przeszedł Glen Ord którego Singleton oferowany jest w Azji, co oznacza że także Diageo mocno stawia na rozwój tamtych rynków.

I jeszcze obserwacja ogólna. Jak widać na wykresie w poprzednim wpisie o rynku whisky, od 2011 roku eksport szkockiej nie rośnie, po 2010 roku globalne wzrosty spożycia whisky to prawie wyłącznie whiskey amerykańska (wewnątrz tej kategorii rośnie głównie Tennessee Whiskey czyli po prostu Jack Daniel’s). Szkoci mają jakieś dziesięć lat na rozruszanie swojego eksportu i przekucie klientów “blendowych” w “singlemaltowych”. Jeśli tego nie zrobią, około roku 2030 zaczniemy wręcz pływać w wiekowej whisky słodowej.

A w każdym razie możemy liczyć na zwiększenie podaży i poluzowanie cen. Czego sobie i wam życzę. Slainté!

Promocje grudniowe 2017

W tym roku niestety nie jesteśmy tak rozpieszczeni promocjami na whisky w hipermarketach jak w zeszłym roku rozpieszczał nas Carrefour czy Tesco. Możecie nawet nie szukać alkoholi w gazetkach promocyjnych – pojawi się co najwyżej trochę piw. Chociaż widziałem donosy o bardzo fajnych cenach na niektóre whisky w Carrefourach, sprawdzę to w poniedziałek wieczorem i uzupełnię wpis.

EDIT: zgodnie z obietnicą o promocji w Carrefourze na dole wpisu!

Warto natomiast rozejrzeć się po innych sklepach bo pojawiło się kilka ciekawostek. I to w sklepach które raczej nie słyną z alkoholi premium.

Whisky and Christmas

Biedronka po cichu i z zaskoczenia wrzuciła do swojej oferty Starkę. Ze Szczecina, czyli tę prawdziwą, produkowaną przez dekady przez szczeciński Polmos aż do jego upadku i niedawnego wznowienia produkcji przez nową spółkę, Szczecińską Fabrykę Wódek STARKA sp. z o.o., która kupiła pozostałości po tamtym Polmosie wraz z magazynem pełnym beczek w różnym wieku.

Starka to bardzo ciekawy wkład Rzeczypospolitej w beczkowane spirytualia. To destylat żytni wlewany do dębowych beczek, zazwyczaj po winach, którego wzmianki pojawiają się w źródłach pisanych już z XVI wieku, a więc na długo zanim Szkoci i Amerykanie zaczęli używać dębowych beczek do dojrzewania whisky. Starkę można bez oporów nazywać żytnią whisky. Po więcej wiedzy odsyłam do numeru 06/2016 magazynu Aqua Vitae gdzie jest obszerny i świetnie napisany artykuł o historii Starki, z przypisami i rozbieraniem kilku narosłych wokół niej mitów.

To, co zaskakuje w Biedronkowej ofercie, to ceny Starki. 18-letnia zamiast okolic 330zł (tyle kosztuje w sklepach internetowych i specjalistycznych) kosztuje 199zł. 21-letnia – 299zł (zamiast ponad pięciu stów). Są też dwie nowe, młodsze edycje które dopiero niedawno pojawiły się na rynku, trzy- i sześcioletnia (ma do nich w pierwszym kwartale 2018 dołączyc dziewięcioletnia), obie także w rewelacyjnych cenach, odpowiednio 40 i 50zł bez grosza za butelkę 0.7L.

Noty degustacyjne jeszcze się na blogu pojawią. Na pewno jest to alkohol wart spróbowania, ale przed wyskoczeniem z ceny świetnego single malta proponuję zapoznać się ze starką młodszą lub po prostu spróbować jednego kieliszka. Zwłaszcza że zupełnie nie jest to profil smakowy znany z uwielbianej przeze mnie żytniej whiskey amerykańskiej.

Dodatkowo za 60zł można kupić dwunastoletnią Golden Loch, to jest dobra cena za szkockiego blenda w tym wieku, zwłaszcza że wypadła bardzo dobrze na tle droższej konkurencji w Wielkim Teście Blended Whisky 12yo ekipy bloga Z Innej Beczki. Swoją drogą jeśli jeszcze nie znacie tego bloga to kliknijcie, dodajcie do RSSów i polubcie na fejsie, oprócz degustacji zawiera mnóstwo wiedzy, a artykuły o Sherry czy Brandy de Jerez to prawdziwa skarbnica.

Makro potrafi czasem zabłysnąć przebojem ale ma niestety promocje mocno zlokalizowane, w gestii konkretnego sklepu, dlatego warto się tutaj wymieniać informacjami, na przykład na fejsowej grupie “Whisky / Bourbon okazje cenowe”. W zeszłym tygodniu złotym strzałem był cynk że Makro w Sosnowcu ma bourbona Booker’s za dwie stówy, Baker’s za 185 oraz żytnią Bulleit Rye za 74.

Lidl natomiast jest moim osobistym zwycięzcą grudnia 2017 jeśli chodzi o whisky.

Po pierwsze w najbliższym lidlu trafiłem dziś na pierwszą butelkę lidlowej marki Ben Bracken: 12 years old Pure Malt, jak rozumiem to samo co na Wyspach jest w Lidlu dostępne od 2015 roku i ma tam na etykiecie napisane Blended Malt (Scotch Whisky Association nie pozwala na posługiwanie się kategorią Pure Malt). 60zł lokuje tę butelkę na cenowym poziomie Golden Loch 12yo i jest to również bardzo dobra w swojej kategorii cenowej propozycja. Pierwsze wrażenie zbliżone do Dalmore 12yo oraz Tesco Highland Single Malt 12yo (czyli też Dalmore 12yo), jest ten czekoladowo-pomarańczowy charakter za który uwielbiam obie wyżej wymienione, ale jest też trochę alkoholowej ostrości i lekko ścierkowych akcentów.

Po drugie Winnica Lidla poszerzyła swoją ofertę o whisky w całkiem konkurencyjnych cenach które robią się rewelacyjne w połączeniu z trwającą do końca grudnia promocją “rabat 50zł przy zakupie whisky za co najmniej 300zł”. Jest w tej ofercie sporo klasyki, od mojej ulubionej dwunastki (Glenlivet) przez blended malta JW Green Label po nagradzane Ballantine’s 17yo (jest też 21yo) czy Glen Grant 10yo. Miłośnikom bourbonów zwracam uwagę na obecnego na naszym rynku od niedawna dziesięcioletniego Bulleita, dobra rzecz.

No to Wesołych!

EDIT: Rzeczywiście, Carrefour ma całą gazetkę z promocją whisky od 15.11 do 31.12, po prostu jest ona niedostępna w internecie oraz ma na dole adnotację o dystrybucji gazetki wyłącznie na stoisku alkoholowym. Musiało się coś zmienić w interpretacji przepisów, poprzednie gazetki dało się spokojnie znaleźć w internecie. Oto więc krótki przegląd owej gazetki:

  • Trójca Ardbeg: 10yo za 169zł, Corryvreckan za 279zł, Uigeadail za 229zł. Ardbeg to whisky wyłącznie dla miłośników mocno dymnych i medycznych szkockich, pewnie z tego powodu rzadko bywa przeceniany w hipermarketach. Tym bardziej jest to promocja warta uwagi, ceny są mocno okazyjne względem sklepów internetowych i jeśli ktoś lubi Ardbega będzie wniebowzięty, cała ta trójka to klasyka gatunku. Uprzedzam że kupowanie jej na prezent bez rozeznania jest ryzykowne.
  • Benriach 10yo za 139zł i Glendronach 12yo za 159zł czyli bardzo sympatyczne (można kupować na prezent w ciemno) podstawowe wersje single maltów dwóch znanych, szanowanych destylarni, należących do tej samej spółki (od zeszłego roku do Brown-Foreman, właściciela Jack Daniel’s).
  • Highland Park 12yo za 159zł to whisky do której jakoś nie mam przekonania w cenie zaledwie zbliżonej do internetowych.
  • Glenlivet 12yo za 129zł to moja ulubiona szkocka dwunastka, nie dość że w tym roku powróciła na polski rynek to jeszcze tutaj w świetnej cenie. Brałbym z półki wszystkie butelki.
  • Glen Scotia Harbour za 139zł, Glenfiddich 21yo Reserva Rum Cask Finish 599zł, Mortlach Rare Old za 239zł (ale tylko 0.5L) to butelki których zwyczajnie nie znam więc mogę tylko powiedzieć że mają ceny niższe niż w sklepach internetowych.
  • Balvenie 14yo Caribbean Cask za 249zł to bardzo atrakcyjna cena za bardzo dobrą whisky chociaż uważam że Balvenie odlatuje z cenami. Wciąż, lepiej kupić za dwie i pół stówy niż za trzy. Jak to zwykle u Balvenie przepiękna etykieta.
  • Bulleit 10yo za 139zł czyli trzecia już propozycja marki Bulleit, trzyma wysoki poziom do jakieg przyzwyczaiła nas ta marka (nie destylarnia, to jest destylowane przez Four Roses) i jest bardzo dobrym wstępem do bourbonów w słusznym wieku, właściwie jednym z lepszych, zwłaszcza od kiedy Knob Creek i Elijah Craig straciły oznaczenie wieku.
  • Blanton’s Special Reserve za 139zł to jest dla mnie, obok Glenliveta, przebój tej promocji, podstawowa wersja (istnieje teoria że różnią się wyłącznie rozcieńczeniem) słynnego bourbona którym zachwycają się także fani szkockiej.
  • Nikka Super Rare Old za 189zł – każdy fan whisky powinien się choć trochę zapoznać z japońską, ta Nikka to jedna z bardziej przystępnych i smacznych propozycji.
  • Teeling Small Batch za 109zł to jedyna irlandzka w całym tym zestawieniu i moim zdaniem warta tej ceny.

Dodatkowo w Carrefourze w którym akurat byłem jest jeszcze kilka innych przecen, między innymi Bulleit Bourbon w woreczku za 89zł. Świetna cena. Woreczek oprócz funkcji ozdobnej służy do pokruszenia lodu do typowo letnich koktajli jak Mint Julep (który sam z siebie ma fascynującą historię – ale tą zajmiemy się latem).

Cleveland Black Reserve Bourbon

Dzisiejszy wieczór spędzam z dwiema nowościami made in USA. Jedna to “Punisher” Netflixa, tutaj wiele opisywać nie trzeba.

Druga to Cleveland Black Reserve Bourbon: spełnia wszystkie formalne kryteria bourbona czyli zacier z przewagą kukurydzy, nowe beczki dębowe, odpowiednia moc destylacji, beczkowania i butelkowania. Ale nie jest straight bourbon whiskey, co oznacza że nie spędził przynajmniej dwóch lat w owej beczce. Z informacji jakie odkopuję wynika że ten bourbon był starzony przez zaledwie tydzień! Tyle że nie naturalnie a za pomocą opatentowanego procesu.

Cleveland Black Reserve Bourbon plus Marvel's Punisher

Cleveland Black Reserve Bourbon plus Marvel's Punisher

Proces polega, w dużym skrócie, na starzeniu destylatu w komorze ciśnieniowej gdzie naprzemienne zwiększanie i zmniejszanie ciśnienia wpycha destylat w drewno tak, jak dzieje się to podczas naturalnego starzenia pod wpływem czynników atmosferycznych. Tyle że w komorze dzieje się to szybciej, producenci tej whisky twierdzą że potrafią uzyskać w dobę efekt kilku lat naturalnego dojrzewania.

Oczywiście ten proces czyni z ekipy Cleveland Distillery branżowych pariasów.

Pierwsze wrażenie mam bardzo pozytywne. Oprócz typowej dla bourbona miodowej słodkości i wanilii pachnie też wiśniami, czekoladą i drewnem. W smaku mocno drewniana i herbaciana, przypomina tutaj starsze bourbony jak Elijah Craig czy Knob Creek. Trochę pali, ale to w dużej mierze zasługa mocy 50%, po dodaniu odrobiny wody robi się z tego bourbon o normalnej łagodności.

Muszę sobie zrobić degustację wraz z wyżej wymienionymi bourbonami ale na razie zapowiada się całkiem nieźle.

Bourbon – najbardziej amerykański z alkoholi – produkowany przez pariasów bardzo pasuje do Punishera. Bardzo amerykańskiego antybohatera który zresztą też się zajmuje przyspieszaniem naturalnych procesów, w jego przypadku umierania wielu złych ludzi, za pomocą technologii.

Festiwal Whisky 2017

Byłem już na kilku imprezach organizowanych wokół whisky. Po każdej z nich słyszałem od osób bardziej doświadczonych że Festiwal Whisky, organizowany przez Dom Whisky w Jastrzębiej Górze od czterech lat, pozostaje niedoścignionym wzorem takiej imprezy. W zeszłym roku nie udało mi się pojechać, w 2017 byłem zdecydowany żeby Jastrzębią Górę odwiedzić, mimo niechęci do kurortów bałtyckich w sezonie letnim.

W piątek 25. sierpnia wysiadłem z pociągu relacji Gdynia-Władsysławowo, podjechałem lokalnym autobusem do Jastrzębiej Góry i po zostawieniu bagażu w pensjonacie popędziłem na teren festiwalu. Było już po południu a liczba wystawców i atrakcji sugerowała że będę miał sporo do nadrobienia!

kolaż

Trafiły się zarówno whisky stare, o ugruntowanej pozycji, jak i tak młode że jeszcze nawet nie mają otwartej destylarni.

Pierwsze co zrobiło na mnie wrażenie to lokalizacja, żadna zatłoczona sala w hotelu tylko mała “wioska” pod gołym niebem, pozwalająca korzystać z idealnej pogody (ciepło, sucho ale bez upału). Drugie wrażenie to przegląd festiwalowej książeczki: mnóstwo wystawców, właściwie wszyscy znaczący importerzy i osobiście brakowało mi tylko przedstawicielstwa Compass Box. Niestety mapka była mało czytelna.

Zamiast typowej dla festiwali oferty konkretnych butelek nalewanych w cenie biletu, tegoroczny Festiwal w Jastrzębiej Górze poszedł w książeczki z kuponami. Pozwoliło to zapobiec blokowaniu stoisk i opróżnianiu “darmowych” butelek przez zawodników mających ochotę na spicie się. Niestety w połączeniu z nieczytelną mapką stoisk i brakiem widocznych numerów na stoiskach oznaczało to częste trudności w znalezieniu kuponu na whisky ze stoiska przy którym się akurat stało. Sam pomysł jest niezły i nie zasługuje na objechanie jakie zebrał w niektórych relacjach. Na zjechanie za to zasługuje połączenie tego pomysłu z kiepską mapką i brakiem numeracji.

Postanowiłem że w miarę możliwości będę się trzymał whisky kuponowych. Festiwal nie jest dobrym miejscem na próbowanie wiekowych, drogich, bogatych i zasługujących na półgodzinną kontemplację whisky.

Numerem jeden pierwszego dnia była dla mnie pozycja znana i lubiana, dwunastoletnia Aberfeldy, jako że stoisko z ofertą Dewar’s znajdowało się blisko wejścia i to jest najlepszy na rozbieg single malt z ich oferty. Łagodna i przyjazna, z zapachem dojrzałych jabłek, cukrów słodowych i wanilii.

Potem poszedłem do dużego namiotu szukając stoiska Wolf Distillery, bardzo kibicuję temu projektowi i szanuję za nieustające eksperymenty, w tym destylowanie whisky nie tylko ze słodu jęczmiennego. Na początek spróbowałem White Wolf czyli niebeczkowanego destylatu żytniego. Zaskakująco łagodna jak na żytni alkohol, w zapachu sporo miękkich, kompotowych owoców. Kolejny kieliszek to Rye Whiskey 3yo czyli ten sam destylat po trzech latach w beczce. Znów zaskakująco łagodna, miękkie owoce, lekko kwiatowa (woda różana), odrobina drewna. Mam nadzieję że Michał ujawni publicznie jak uzyskał tak łagodny destylat ze słynącego generalnie z ostrości i przyprawowych akcentów żyta.

Po powrocie na plac i odświeżeniu zorientowałem się że generalnie na festiwalu brakuje wody do picia między kolejnymi rundami whisky. W połączeniu z ciepłą, słoneczną pogodą zwiastowało to katastrofę. Na szczęście na stoisku Jack Daniel’s wody butelkowanej nie brakowało, to mnie uratowało. Ogólny brak wody i konieczność korzystania z uprzejmości obsługi stoiska JD to jedyny poważny zarzut jaki mam pod adresem tegorocznego Festiwalu. Paradoksalnie nie brakowało wody do mycia kieliszków w samoobsługowych maszynach.

Odwiedziłem stoisko Highland Park i Macallan. Niestety w Polsce wciąż oficjalnie nie powróciły Macallany z oznaczeniem wieku (zaczynają wracać na rynki zachodnie, na szczęście) więc moim czwartym kieliszkiem został Highland Park 10yo. Łagodny single malt, poprawny ale nic ciekawego. Szkoda bo marketing i design opakowań mają pierwsza klasa.

Stoisko Grant’s miało zapierającą dech wystawę kolekcji blendów Grant’s, uciąłem z właścicielem tej kolekcji (niestety nie zapamiętałem imienia) krótką pogawędkę i w ramach rozmowy o zasiarczeniu Grant’s Family Reserve spróbowaliśmy po kieliszku. Okazała się ostra i owocowa ale pozbawiona siarki, co pozwala mieć nadzieję że moje złe doświadczenia z Grant’s Family Reserve były kwestią tymczasowego spadku formy i zabutelkowaniem nieudanych eksperymentów.

kolekcja Grant's

Imponująca kolekcja blendów Grant's ze wszystkich epok, pozbierana przez Polaka.

Wróciłem potem pod namiot gdzie M&P miało między innymi niepróbowaną jeszcze przeze mnie japońską whisky Nikka Blended. Zanotowałem dojrzałe owoce, kwiaty (woda różana), płatki zbożowe (muesli), jak Nikka All Malt ale bez tego lekkiego dymu, za to z wyczuwalnym zbożem. Ogólnie bardzo fajna, kupiłem butelkę niedawno i zdecydowanie wolę Blended od All Malt.

Pozostając w namiocie spróbowałem też, zachęcony przez książkę “101 Whiskies to try before you die” Iana Buxtona, amerykańską whiskey kukurydzianą – nie bourbona – Mellow Corn. Była zaskakująco łagodna, pachniała wanilią, miodem, popcornem i kukurydzą z wody. Rzeczywiście zaskakująco dobra i łamiąca negatywne stereotypy o bimbrze z kukurydzy. Szkoda że polska cena, sięgająca stu złotych, to spora różnica względem dwunastu dolarów – a tyle ta whiskey kosztuje w USA.

Potem poszedłem na prowadzoną degustację – nie lubię określenia “masterclass”, jest pretensjonalne – “Grant’s: dekompozycja blendu” prowadzoną przez polskiego ambasadora marki, Mateusza Zabiegaja. Była to degustacja ślepa, z zawartością kieliszków ujawnianą dopiero po spróbowaniu i zebraniu notek smakowych. Uwielbiam!

W pierwszym kieliszku zanotowałem: ciastko kremówka, creme brûlée, banany, mango, wanilia, masło, popcorn, cytrusy. Takie notki wskazywały na grain whisky, na dodatek z zawartością kukurydzy. I rzeczywiście, okazała się to Girvan single grain 28yo, z czasów kiedy zacier Girvan składał się z pszenicy i kukurydzy (współcześnie Girvan to destylat z pszenicy, bez kukurydzy).

Drugi kieliszek był jeszcze bardziej zaskakujący, zanotowałem: gotowane owoce, dżem z brzoskwiń, dżem z moreli, cytryna, wanilia; smak: owocowy, goździki, biały pieprz (przyprawowa); finisz długi i “dżemowy”. Okazało się że to Glenfiddich single malt 26yo, a Mateusz wyjaśnił że brzoskwinie i morele w zapachu to kwestia dłuższego dojrzewania w beczce. Rewelacja.

Trzeci kieliszek to wyprawa w jeszcze innym kierunku. Moje notatki: wyraźne sherry: rodzynki, czerwone jabłka, dojrzałe winogrona, cytrusy (cytryna, limonka), przyprawy (goździk, cynamon), czereśnie, leśne owoce (poziomki, bez); lekko kawowy finisz. To wszystko wskazywało na whisky choć częściowo dojrzewającą w beczkach po sherry. I rzeczywiście, Mateusz ujawnił że to Balvenie single malt 25yo, sherry cask.

Czwarty kieliszek jako finał degustacji zorientowanej na poznanie Grant’s 25yo musiał zawierać tego drogiego, wiekowego blenda. Moje notatki: miękka, gotowane owoce (kompot: jabłka, agrest, porzeczki), drewno, herbata, lekki dym, ciemna melasa.

Świetnie się bawiłem na tej degustacji, przekroczyła moje oczekiwania i mam zamiar jeszcze kiedyś skorzystać z wiedzy Mateusza.

Dwunastym kieliszkiem na zamknięcie pierwszego dnia był oferowany za drobną dopłacą AnCnoc 18yo. Whisky bardzo dobra, zrobiła na mnie takie wrażenie że aż zapomniałem zrobić notatki.

Dzień drugi otworzyłem inną polską produkcją: przy wejściu do dużego namiotu dostępny był Langlander 3yo, pierwszy polski single malt. Whisky młoda, ostra, cukrowo-słodowa, przypominająca młode malty kontynentalne (jak niemiecki Glen Els czy wczesna Mackmyra), co oznacza rozpoczęcie od solidnego, kontynentalnego poziomu. Ale to zdecydowanie nie jest whisky warta 200zł za butelkę 0.7L, a tyle właśnie sobie życzą za pierwszą partię.

Na tym samym stoisku spróbowałem innego produktu destylarnii Piasecki: Bairille Honey Distillate czyli okowita miodowa starzona przez trzy lata w dębowych beczkach. Rewelacyjny produkt o zapachu i smaku nie tylko miodu ale też ziół i traw, z fajną wytrawnością bez utopienia w miodowej słodkości. Bardzo fajny i bardzo polski wkład w świat alkoholi starzonych, mam nadzieję że pojawią się inne destylaty tego typu. Po powrocie do domu okazało się że ma atrakcyjną cenę, kupiłem butelkę 0.5L w Lidlu za 59zł.

Trzeci kieliszek to znów stoisko M&P, spróbowałem od niedawna przez nich sprowadzanej irlandzkiej whiskey Writer’s Tears. Zanotowałem: łagodna, zielone jabłka, cukierki, jałowiec, wanilia, słodycz, dżem agresowy, ananas. Świetna whisky początkowa, tzn. zarówno dla początkujących jak i na początek wieczoru. Czuć unikalną dla Irlandii whiskey single pot still w składzie, o tym rodzaju whisky jeszcze się tutaj sporo pojawi.

Potem poszedłem zobaczyć stoisko Stilnovisti, zapraszające ładną fontanną z lodu. Mój czwarty kieliszek to Rage Whisky Invergordon single grain 10yo. Zanotowałem: bimber, spirytus, krem waniliowy, bimber, spirytus. Masakra, nie wiem dlaczego to zostało zabutelkowane.

Po czterech kieliszkach zrobiłem sobie małą przerwę ze spacerem na jastrzębiogórską plażę, kukurydzę z wody i inne specjały żeby organizm zapomniał o rage whisky.

Numer pięć to Jameson Cask Mates czyli Jameson finiszowany w beczkach po ciemnym piwie. Najpierw wyczułem dziwny zapach dymu – dziwny bo zupełnie niespotykany w whisky, gryzący jakby ktoś obok palił cygaro. Tak też się okazało więc uciekłem z kieliszkiem z dala od palących cygara żeby na spokojnie tego Jamesona spróbować. Jest generalnie jak podstawowy Jameson (w moim osobistym rankingu jeden z najlepszych podstawowych blendów) plus trochę dodatkowej słodyczy, lekko wytrawnej jak w kwasie chlebowym albo syrop ze słodu, oraz nut korzennych. Można.

Na szósty kieliszek, ostatni przed przerwą na obiad i drzemkę (kiepsko mi się spało bo Jastrzębia Góra w sezonie to bogata w głośne imprezy miejscowość), wybrałem dopłacanego Johnnie Walker Blue Label którego już zdążyłem zapomnieć. W zapachu świetna, złożona i bogata, dużo owoców (jabłka, brzoskwinie, rodzynki), trochę kwiatów. W smaku owocowo i bogato, z odrobiną dymu. Finisz bardzo długi, przyjemny, owocowo drewniany. Świetna whisky ale nie sześćset-za-butelkę-świetna.

Po powrocie z przerwy zostało mi jakieś pięć-sześć kieliszków do końca imprezy. Numerem siedem została Tamdhu single malt 10yo sherry cask. Notatki: ostra, ciężka (szeroko cięta?), kompot (jabłka, porzeczki); w smaku mocna i pieprzna, ściągająca; finisz piekący, przyprawowy i korzenny. Nie przypadła mi do gustu, nie wiem czy ta ostrość to kwestia zbyt krótkiego czasu w beczce czy zbyt szerokiego środka destylacji,

Ósmym kieliszkiem postanowiłem uczcić już oficjalny powrót Glenlivet 12 years old na polski rynek. Znam i uwielbiam ten charakter: owoce, przyprawy, zioła i orzechy. To mój ulubiony dwunastoletni single malt i bardzo się cieszę z jego powrotu. Zwłaszcza że formalnie go zastępujący Glenlivet Founder’s Reserve to whisky o zupełnie innym charakterze i po prostu o wiele mniej mi smakująca niż popularna dwunastka. Pogłoski o tym powrocie krążyły w środowisku entuzjastów ale patrząc na rozbudowę szkockich destylarni (o tym będzie dedykowany wpis) spodziewałem się że potrwa to jeszcze kilka lat.

Potem trafiłem do namiotu z wykładem na temat historii irlandzkiej whisky i Tullamore DEW który prowadził John Quinn, przesympatyczny global brand ambassador tej marki. Tam nalano mi kieliszek numer dziewięć, popularnego Tullamore DEW, irlandzkiego blendu znanego z łagodności i miodowo-trawiastego charakteru. John na moje pytanie czy Tullamore zamierza wypuścić swoją whiskey single pot still, stylu unikalnego dla irlandzkich, odpowiedział twierdząco, ale zastrzegł że potrwa to jeszcze kilka lat bo na razie najstarsze beczki ich single pot still są zaledwie trzyletnie (destylarnię otwarto w 2014).

Dziesiąty tego dnia kieliszek to Wemyss Lord Elcho blended whisky, blend o którym wcześniej nie słyszałem. W notatkach zapisałem: zielone jabłka, gruszki, siano, masło, cytryna, słodka, owocowo kwaskowata, przyjemna, pieprz, orzechy, pełna i drapiąca w finiszu. Ogólnie całkiem fajna.

Na koniec z racji mojej słabości do bourbonów trafiłem na jedno z największych na festiwalu stoisko Jim Beam. Wszystkie eksponowane tam butelki znałem z wyjątkiem jednej nowej: Jim Beam Extra Aged, nowa wersja czarnej etykiety, zastępująca zarówno europejską “triple aged 6 years old” jak i amerykańską “double aged 8 years old”, tym razem bez podania wieku. Notatki: wanilia i miód, owoce leśne i czerwone (jak w JB Double Oak), orzechy, chleb żytni, smak i finisz chropowaty, drewniany, średnio długi. Ogólnie fajny wypust, niestety zgodnie z oczekiwaniami bliższy wersji sześcioletniej niż ośmioletniej, z odrobiną akcentów znanych z Double Oak.

Świetnie się bawiłem i każdemu polecam ten Festiwal. Było mnóstwo wystawców, morze dobrej whisky (i trochę kiepskiej), fajnie rozplanowany teren festiwalu gdzie było i gdzie usiąść, i gdzie zjeść, a jeśli komuś brakowało miejsca lub jedzenia to można było zawsze teren festiwalu na chwilę opuścić. Było kilka zgrzytów jak wspomniany brak numeracji stoisk połączony z książeczką kuponów, brak wody butelkowanej czy cygara (zwłaszcza kiedy palacze cygar pojawiali się w głównym namiocie) ale pomimo tego był to najlepiej zorganizowany festiwal whisky w jakim miałem okazję uczestniczyć. Mam zamiar go odwiedzić w przyszłym roku!

kolaż

Poznawanie ludzi to kolejna zaleta festiwalu. Po lewej Mateusz Zabiegaj, polski brand ambassador Grant's zaraz po degustacji "dekompozycja blendu", po prawej John Quinn zaraz po swoim wykładzie o Tullamore DEW. Obaj panowie są zatrudniani przez tę samą firmę, William Grant And Sons.