Baczewski Whisky

Staram się zachowywać otwartą głowę kiedy chodzi o whisky z różnych stron świata, także firmowaną przez polskie przedsiębiorstwa. Nie mamy jeszcze w Polsce destylarni whisky z prawdziwego zdarzenia (Kozubowie wynieśli produkcję do USA, gdzie jest korzystniejsze prawo dla mikrodestylarni) ale niektóre istniejące gorzelnie wódki eksperymentują, wkrótce będzie się też budować się Wolf Distillery, zakładana przez prawdziwych zajawkowiczów. Skoro świetną whisky potrafią produkować w takich krajach jak Niemcy czy Czechy, to w kraju o tak długich i bogatych tradycjach gorzelniczych jak Polska musi się także dać wyprodukować światowej jakości destylat.

W międzyczasie pojawiają się coraz liczniejsze próby kupażowania i butelkowania w Polsce whisky wyprodukowanej w innych krajach. Od tanich i młodych jak Dark Whisky (dawniej nawet produkowana w Polsce) czy Glen Gate, aż po celującą marketingiem i wiekiem (wersja dwunastoletnia) w segment premium Jack Strong.

Opisywana dziś, nowa whisky firmowana przez znaną gorzelnię J. A. Baczewski wyskoczyła mi na Facebooku przez udostępnienie w jednej z grup i najpierw wzbudziła sceptycyzm brakiem informacji o pochodzeniu, recepturze, wieku czy beczkach w jakich dojrzewała. Marketingowe powoływanie się na “przedwojenną recepturę” też budzi raczej politowanie [1]. Dopiero wczoraj prowadzący fanpejdża udzielili informacji które można uznać za wystarczające: że to blend, w skład którego wchodzą destylaty nie młodsze niż trzyletnie, starzone w nowych beczkach z dębu amerykańskiego, a sumaryczna receptura zacierów to około 90% jęczmienia (bez informacji ile z tego to słód i jak wyglądała destylacja, czy w kolumnie czy w alembikach i w jakich proporcjach wymieszane). Znalazłem więc jeden ze sklepów poleconych na fanpejdżu i wyposażyłem się w butelkę.

Baczewski w ręku

Ładna butelka. 43% i produkcja w Austrii, ciekawe.

Butelka robi dobre wrażenie. To whisky za 82zł, tym samym pakowanie jej do eleganckiej tuby, designerska etykieta czy korek zamiast nakrętki byłyby przerostem formy nad treścią. Lekki kolor robi dobre wrażenie nieprzeładowania karmelem. Moc 43% budzi szacunek w tak niedrogiej whisky. Nie jest to duża różnica względem minimalnych czterdziestu procent, ale z butelkowaniem whisky w mocy 40% jest jak z płaceniem pensji minimalnej, to jasny sygnał “dałbym ci jeszcze mniej ale prawo mi nie pozwala”.

Informacja o produkcji w Austrii zaskakuje pozytywnie. Pozostajemy w strefie Cesarstwa-Królestwa, Baczewski to w końcu marka galicyjska. W Polsce nie mamy jeszcze doświadczonych whiskymakerów, tymczasem Austriackie Stowarzyszenie Whisky wymienia 13 zrzeszonych weń gorzelni. “Ze słodu jęczmiennego i innych zbóż” może sugerować że to 90% jęczmienia w recepturze to w całości słód jęczmienny, ale nie bawmy się teraz w rozbijanie znaczenia zdań. Trzeba po prostu spróbować.

Zanim przejdę do właściwych notek smakowych, mała retrospekcja. 19. stycznia brałem udział w degustacji whiskey z linii Jameson, prowadzonej przez Neila Flannery’ego w warszawskim Whisky&Wine Place. Wszystkie te Jamesony rzeczywiście różniły się zapachem i smakiem, czuć było różnicę w maturacji (różny wiek i różne pochodzenie beczek), ale wszystkie trzy (Distiller’s Safe, Cooper’s Croze, Blender’s Dog) miały wspólną, słabo wyczuwalną ale jednak obecną, tę samą skazę w zapachu i smaku. Nie potrafiłem jej nazwać, był to zapach czegoś zepsutego lub zjełczałego. Obecny na tej samej degustacji znajomy który zna się na destylacji ocenił to jako obecność przedgonów (frakcji lżejszych od etanolu). Hipotezę o zmienionym tego dnia smaku czy brudnym kieliszku odrzuciłem po skonfrontowaniu wrażeń z innymi oraz nalaniem na koniec degustacji szkockich whisky Scapa i Strathisla, które nie miały tej skazy. Nazwałem ją w myślach “skaza Jamesonów”, trochę przewrotnie bo jest ona zupełnie nieobecna w podstawowej whiskey Jameson, jednym z moich ulubionych blendów. Zresztą nie jest wyjątkowa dla marki Jameson: jakiś czas później trafiłem na tę samą skazę w podstawowej whiskey Bushmills, tej z białą etykietą. Nazwijmy ją więc neutralnie “skaza produkcyjna”.

Oczywiście ten wtręt jest nie bez powodu, ale o tym zaraz. Wróćmy do austriackiej-polskiej (Robert Makłowicz byłby wniebowzięty) whisky Baczewski!

Baczewski na stole

Bardzo irlandzko wyszło Austriakom, nawet błędy podobne.

W zapachu pierwsze co się pojawia to ukłucie alkoholu. Nie ma co się zrażać, zdarza się w świeżo otwartych butelkach. Potem pojawiają się zapachy zwane “zielonymi”: zioła, trawa, jałowiec. Lekki zapach miodu i propolis (a więc znów ziołowo-wytrawnie). Opisana wyżej skaza produkcyjna. Do tego płatki zbożowe i czarna herbata. Brak zapachów owocowych oraz typowych dla żytnich whisky. Styl przypomina irlandzką whiskey typu single pot still (destylowanej z mieszaniny jęczmienia słodowanego i niesłodowanego). W smaku jest wytrawna, pieprzna, lekko słodkawa i kwaskowata (jak marynowany imbir), herbaciana. Finisz rozgrzewający, ostry, zostaje na podniebieniu.

Ostatecznie jest to whisky całkiem niezła. Ta wspomniana w nosie skaza, być może też odpowiedzialna za trochę bardziej piekący smak, jest mniej uderzająca niż we wspomnianych Jamesonach czy białym Bushu. Smakuje zdecydowanie lepiej niż się spodziewałem (czy też: obawiałem). Nie ma nachalnej, sztucznej słodkości i przeładowania karmelem – głównego grzechu wielu młodych i nowych blendów. Wydaje się warta swojej ceny: 82zł w specjalistycznych sklepach, pewnie około 70zł w internecie. Mi pasuje bo lubię takie trawiasto-jałowcowe (“zielone”) klimaty. Ale dla niektórych może być za ostra. Wydaje się że może fajnie, charakternie wypaść w koktajlach.

  • [1] należy tu oddać sprawiedliwość że Baczewski przed wojną faktycznie produkował whisky, pod marką Old Polish Whisky