Whisky And Friends 2018

Czternastego kwietnia odbyła się kolejna edycja festiwalu Whisky & Friends organizowanego przez M&P, firmę znaną z importowania mnóstwa dobrych alkoholi i sieci sklepów z trunkami.

Whisky And Friends 2018 kolaż pierwszy

Były whisky popularne, whisky rzadkie i zupełnie-nie-whisky także warte spróbowania.

To już trzecia edycja Whisky & Friends, mam porównanie wyłącznie z poprzednią z roku 2017. Festiwal wyraźnie urósł, w tym roku hotel Courtyard jeszcze komfortowo mieścił imprezę ale jeśli będzie dalej tak rosnąć to w roku 2019 powinna już się odbyć w większej przestrzeni żeby nie powtórzyć błędu Whisky Live Warsaw 2016 (świetny festiwal w tłoku). W każdym razie miejsca wystarczało, można było znaleźć kawałek stolika do spróbowania zawartości kieliszka w spokoju i to najważniejsze.

Ogólnie pod względem organizacji Whisky & Friends 2018 był festiwalem bez wad. Stoiska były łatwe do odnalezienia, wody było pod dostatkiem, kieliszek zamiast na smyczy był w kangurku razem z pipetką, sprzedaż kuponów została zorganizowana tak że nie tworzyły się kolejki.

Nastawiłem się raczej na próbowanie podstawek których nie znam, jak pisałem w relacji z ostatniego Festiwalu Whisky w Jastrzębiej Górze uważam festiwal za kiepską okazję do próbowania whisky bogatych, złożonych, zasługujących na dłuższą degustację w spokojnej atmosferze. Ale trochę kuponów nabyłem, czasem się zdarzają festiwalowe okazje niedostępne już w sklepach.

Na rozbieg spróbowałem trochę nieznanego mi dotąd rumu Wild Tiger reserve. Okazał się słodkim ulepem, niczym krówka rozpuszczona w alkoholu, czym zmusił do długiego płukania podniebienia wodą i poprawienia czarną kawą w hotelowej restauracji.

Po wstępnym obejściu stoisk postanowiłem skorzystać z tego że jestem jeszcze w miarę trzeźwy i niezużyty i wydać trochę kuponów na stoisku Loży Dżentelmenów gdzie zaciekawiła mnie niedostępna już butelka BenRiach 1999 15yo, zabutelkowana przez Lożę Dżentelmenów w roku 2014 z okazji piętnastej rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Nie jestem jakimś wielkim fanem BenRiach, ale zaciekawiło mnie leżakowanie destylatu w beczce z nowego białego dębu, czyli tak jak starzone są amerykańskie whiskey. I rzeczywiście w zapachu była bardzo bourbonowa (wanilia, miód), ale też trochę zapachu masła i siana (częste w szkockich single maltach). W smaku słodka, drewniana, żywiczna i raczej wytrawna. Z długim i miłym finiszem. Bardzo fajna whisky, szkoda że nie do kupienia. Ale wystawia dobre świadectwo butelkom Loży Dżentelmenów.

Swoją drogą polecam youtubowy kanał Loży, Artur zajmuje się tam degustowaniem raczej dostępnych whisky w fajny, nieprzesadzony sposób. Jest moim drugim ulubionym whisky jutuberem, zaraz po bezkonkurencyjnym Ralfym.

Żeby nie odchodzić daleko trzecim kieliszkiem był Inchmurrin 2003-2017, także zabutelkowany przez Lożę Dżentelmenów. I znów, jak nie jestem wielkim fanem destylarnii Loch Lomond (marki Loch Lomond, ale też Inchmoan i Inchmurrin), tak ten Inchmurrin okazał się bardzo sympatyczny. W zapachu słodycz, bourbonowa wanilia-z-miodem, siano i herbata. W smaku jak czarna herbata z miodem, ale też trochę słodkiej śmietanki. Ze średnim finiszem.

Trzymając się whisky w mocy beczki i szybko wyczerpując świeżość i trzeźwość, poszukałem czegoś ciekawego na stoisku irlandzkiej Walsh Distillery którą bardzo szanuję nie tylko za single malty The Irishman, ale przede wszystkim za rewelacyjną linię Writer’s Tears. W kieliszku jako czwarta tego dnia wylądowała The Irishman Cask Strength czyli mieszanina whiskey single malt i single pot still, w mocy 54%. W zapachu słodka, bourbonowa, ale też owocowa (ananas). W smaku słodkie ciasteczko, ananas, daktyle. Ze slodkim, średnim finiszem. Świetna, taka pełniejsza i bogatsza wersja lubianej przeze mnie Writer’s Tears pot still blend.

Ponieważ festiwale uważam raczej za okazje do spróbowania różnych nowych alkoholi a nie drogich i złożonych whisky zasługujących na dłuższą kontemplację, postanowiłem zapoznać się z rumami które od niedawna trafiły do oferty M&P. Ron Barcelo Imperial w ładnej płaskiej butelce, starzony osiem lat w beczkach z nowego dębu, okazał się w zapachu słodki i bourbonowy (wanilia, miód, jabłka), ale też z trawiastym i ziołowym akcentem, charakterystycznym dla rumów agricole (z soku z trzciny, a nie jak większość rumów z melasy). W smaku słodkość, dojrzałe owoce (daktyle, banany), kawa i orzechy. Świetny, zdecydowanie mam na liście rumów do kupienia całej butelki.

Na pobliskim stoisku sprobówałem o wiele młodszego Karukera Rhum Gold. W zapachu mokre owoce, młody alkohol, żywiczny i trawiasty, kompot z pigwy. W smaku kompotowy, z cytrusowym finiszem. Ogólnie młody rum, nic specjalnego, zdecydowanie bardziej do drinków niż picia na czysto.

Po sześciu porcjach, z czego połowa w mocach beczek, postanowiłem zrobić krótką przerwę na obiad i przewietrzenie.

Powrót na festiwal rozpocząłem od alkoholi niestarzonych. Buffalo Trace White Dog Rye Mash, czyli trunek który za kilka lat beczka pozwoli nazwać rye whiskey, okazał się dość straszny. W zapachu warzywny i rosołowy, w smaku miał tę żytnią korzenność, za to finisz nieprzyjemny, zostający w gardle, z kwaśno-medycznym posmakiem a’la aspiryna. Buffalo Trace White Dog #1 Mash czyli punkt startowy głównego produktu, Buffalo Trace Bourbon, już był trochę przyjemniejszy: w zapachu guma donald, warzywa i mokry chleb, w smaku rozgrzewający i wytrawny, z raczej przyjemnym finiszem. Oba te trunki to raczej ciekawostka edukacyjna dla entuzjastów niż coś co bym polecił komukolwiek do picia.

Pozostając na stoisku koncernu Sazerac i rozmawiając z przemiłym brand ambassadorem, spróbowałem ich nowego wypustu, kanadyjskiej whisky Caribou Crossing Single Cask Canadian Whisky. Łagodna, słodka, lekko żytnia, kwiatowa i trochę kojarząca się z whisky luksusowymi ale jednak mająca zbyt mało charakteru żeby uzasadniać te dwie stówy za butelkę. Duży szacunek za odwagę, kanadyjskiej single cask nigdy wcześniej nie widziałem. Mam nadzieję że kraj liścia klonowego skorzysta z uwagi jaką dostał dzięki wygranej Crown Royal Northern Harvest Rye w Biblii Murraya i pokaże trochę ciekawszych whisky.

Kontynuując eksperymenty zaszedłem na stoisko koniaku François Voyer gdzie, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, stał sam maître de chai (mistrz piwnicy, odpowiednik master blendera, odpowiedzialny za kupażowanie) tego koniaku i znakomicie się z nim rozmawiało. Przeczył wszystkim stereotypom jakie narosły wokół koniaku, mówił świetnie po angielsku i jeśli tak wygląda nowe pokolenie mistrzów piwnic to koniak ma przed sobą dużą przyszłość, szerszą niż sztywniacka nisza. Na pierwszy ogień spróbowałem koniaku podstawowego, François Voyer VS, który w zapachu miał kwaśne owoce (winogrona, jabłka, cytrusy) i trochę herbaty, w smaku był drewniany, przyprawowy i wytrawny, z krótkim i delikatnym finiszem. Fajna rzecz ale nie powalająca. Za to moje notki po spróbowaniu François Voyer Napoleon składają się z napisanego wielkimi literami na pół strony notesika “KUPIĆ!”, co zresztą zrobiłem zaraz po festiwalu, bo bogactwo smaków i zapachów, połączone z przyjaznością, wybiło mnie z butów.

Whisky And Friends 2018 kolaż drugi

Stoisko koniaku François Voyer było pozytywnym zaskoczeniem nie tylko ze względu na obecność samego maître de chai.

Skoro koniak to postanowiłem też sprawdzić polecane przez Ralfy’ego brandy Ararat 10 years old. Rzeczywiście bardzo przyjemne, owocowe (śliwki!) i złożone, z dobrą równowagą między słodkością a kwaskowatością. Zasługuje na dłuższą degustację.

Trochę z ciekawości a trochę dla poluzowania organizmowi (12 porcji!) zaszedłem na stoisko z sherry Estevez. Ich Estevez Oloroso Sherry miało fajne połączenie zapachu i smaku chleba żytniego z typowymi dla sherry rodzynkowo-owocowymi aromatami, było przyjemnie wytrawne. Estevez Manzanilla Sherry było nie tylko wytrawne ale i lekko mineralne, bardzo ciekawe i z zostawioną w notesiku adnotacją “KUPIĆ?”.

Na koniec zaciekawiło mnie stoisko Lost Distillery, firmy która mieszając istniejące szkockie whisky słodowe próbuje odtworzyć profile whisky z zamkniętych już szkockich gorzelni. Bardzo ciekawy i szlachetny pomysł. Spróbowałem Towiemore Classic która łączyła owocowość, słodkość i lekką słonawość z lekkim dymem, była łagodna i całkiem fajna. Stratheden Classic była bourbonowata a poza tym słód, siano, masło i lekka słonawość, podobna do niektórych eksperymentów gorzelni Loch Lomond i Springbank. Auchnagie Classic okazała się młoda, ostra, maślano-oleista i fuzlowata.

Uznałem że siedemnaście porcji alkoholu wystarczy na jeden dzień festiwalu, moje notki traciły na szczegółowości więc nastąpił czas zawinięcia do domu i picia już tylko wody przez resztę dnia. Oraz planowania odwiedzin kolejnego festiwalu!

Dzień świętego Patryka i irlandzkie whiskey

Dziś dzień świętego Patryka czyli najpopularniejsze irlandzkie święto, w Polsce obchodzone dzięki amerykańskiej popkulturze. Każdy kogo znam ma z tym świętem jakieś kiepskie skojarzenia, od popelinowatych piosenek polskich rockmanów do złego kaca po święcie obchodzonym przez zalanie się w trupa kiepskim piwem zabarwionym niebieskim syropem. Czym jest to święto a czym nie jest można przeczytać w poświęconej dniu św. Patryka notce na blogu ZInnejBeczki, ona właściwie wyczerpuje temat, dzięki czemu możemy przejść do sedna i przyjemności.

Do przyjemności czyli do irlandzkich whiskey, gatunku który bardzo lubię i na którym jak dotąd się nie przejechałem (w przeciwieństwie do szkockich). Wokół irlandzkiej whiskey też narosło sporo mitów, zajmijmy się zatem nimi pokrótce. Nie, nie ma żadnej różnicy w wymowie “whisky” i “whiskey”, to są dwa zapisy tego samego i tak samo wymawianego słowa. Irlandczycy późno, bo dopiero w połowie XIX wieku, przeszli na zapis z “e”, w celach czysto marketingowych, aby odrożnić swój destylowany w alembikach alkohol od zdobywających rynki szkockich whisky (bez “e”). Szkockie blendy wygrywały niskim kosztem produkcji, umożliwionym przez destylację w kolumnie, opatentowanej przez Eneasza Coffeya, Irlandczyka (i odrzuconej przez jego krajan). Nie, potrójna destylacja w alembiku nie jest stosowana wyłącznie w Irlandii, tak samo destyluje szkocka Auchentoshan. Irlandzka whiskey nie musi być pozbawiona dymnego charakteru, lekko torfowa Connemara jest dziś w Polsce do kupienia nawet w hipermarketach. Oraz Irlandczycy, podobnie jak Szkoci, korzystają zarówno z beczek po bourbonie jak i po winach.

Jest jeden styl whisky unikalny dla Irlandii, to tzw. pure pot still (albo single pot still), to whiskey destylowana wyłącznie w alembiku z mieszaniny słodu jęczmiennego oraz jęczmienia niezesłodowanego. Stoi za tym trochę ciekawej historii, a najpopularniejszą whiskey w tym stylu jest wysoko ceniona Redbreast. Niemniej wyciąganie Redbreasta na św. Patryka urosło już do rangi cliché, jak zauważył Ralfy, więc single pot stille poczekają na inny dzień.

A tymczasem z szafki wyciągam kilka innych irlandzkich którymi można uczcić dzień św. Patryka.

Trzy irlandzkie whiskey: Jameson, Writers Tears, Tullamore DEW 12yo

Trzy raczej podstawowe irlandzkie whiskey: każda o innym charakterze, każda warta spróbowania. Kotor najwyraźniej nie jest zainteresowany.

Podstawowy Jameson w zielonej butelce moim zdaniem rządzi w swojej kategorii cenowej. Jako mieszanina whiskey zbożowej (z kolumny) oraz single pot still jest bardzo irlandzki i raczej niepodrabialny przez Szkotów. Oprócz łagodności oferuje ciekawy, trawiasto-iglasty charakter, ale i niepozbawiony miodowo-waniliowej słodyczy. Doskonale się nadaje do Hot Toddy czyli ikonicznego irlandzkiego napoju na zimne dni: gorąca woda, whiskey, odrobina miodu i cytryny. Z Jamesonem nie trzeba więcej składników, jego “zielony” charakter zastąpi dodatki. Jak wszyscy widzimy tegoroczny święty Patryk jest w Polsce mroźny i śnieżny więc Hot Toddy będzie jak znalazł.

Writers Tears to kolejna bardzo irlandzka whiskey: mieszanina whiskey single malt oraz single pot still. Jest łagodna, jabłkowo-cytrusowa ale też z odrobiną trawiastej, wrzosowej, “zielonej” wytrawności w zapachu, z kolei ciasteczkowo-karmelowa w smaku. Jedna z moich ulubionych whiskey “na co dzień” – co nie znaczy że piję codziennie, a i picia codziennie nie polecam – którą można bez spiny nalać do szklaneczki towarzyszącej dobrej książce czy dobremu serialowi oglądanemu w domu. Butelka schodzi mi zauważalnie szybciej niż lepsze i bardziej delektowalne destylaty.

Tullamore D.E.W w swojej podstawowej wersji z zieloną etykietą jest łagodna i raczej nudna, przeznaczona na drinki. Za to butelka pokazana na zdjęciu czyli Tullamore D.E.W 12yo, z fioletową etykietą, jest zdecydowanie ciekawsza. Oprócz miodu i wanilii, pojawiają się zapachy owoców raczej kwaskowatych (jabłka zielone i czerwone, winogrona, żurawina, wiśnie), przypraw (goździki) i czekolady – to wpływ beczek po sherry, bardzo ładnie zbalansowany.

Kotor wyjątkowo postanowił wziąć udział w zdjęciach i ładował się w kadr, przez co czwartą butelkę i kieliszek sfotografowałem osobno, kiedy już sobie raczył pójść. Ale to i dobrze, czwarta butelka to jedna moich z ulubionych whisky, zasługuje na osobne zdjęcie.

Bushmills 16 years old Three Wood

Bushmills 16 years old Three Wood single malt. Ta whiskey zawiera wszystko co uwielbiam. Kotor ponownie demonstracyjnie niezainteresowany.

Szesnastoletni single malt Bushmills z trzech rodzajów beczek – po bourbonie, sherry i porto – to prawdziwa uczta zmysłów. W tej whiskey jest wszystko. Słód, marcepan i orzechy, owoce takie jak jabłka (kwaśne zielone i słodkie czerwone), winogrona, wiśnie, pomarańcze, rodzynki, czekolada mleczna i gorzka, odrobina przypraw (cynamon). Mógłbym ją wąchać godzinami, za każdym razem w zapachu jest coś innego. W smaku słodka, przyjemna, rumowa, z owocami i czekoladą, ale też złożona i dębowa. Zostaje w ustach wspaniałym finiszem, aż się chce jeszcze. Pyszna.

Bushmills 16yo był jeszcze niedawno moją główną rozbieżnością z “Biblią” Murraya gdzie ocenił ją nisko i oskarżył o zasiarczone beczki. Faktycznie mogła mu się trafić próbka z takiej serii sprzed kilku lat (bo recenzja i punktacja bez zmiany figurują w książce na pewno w rocznikach 2015, 2016, 2017). Najwyraźniej do rocznika 2018 dostał nową próbkę i przyznał tej whiskey tytuł najlepszego irlandzkiego single malta na rok 2018. Nie jestem zbyt rozeznany w irlandzkich maltach ale zdecydowanie zasłużenie i w stu procentach się zgadzam z tym tytułem. Polecam!

Jessica Jones i whisky, sezon drugi

Ósmego marca Netflix wypuścił drugi sezon serialu “Jessiki Jones”, serialu którego pierwszy sezon uważam za najlepszą jak dotąd produkcję Netflixa na licencji Marvela. Mam więc uzasadnione, wysokie oczekiwania. I plan żeby nie obejrzeć wszystkich odcinków za jednym posiedzeniem tylko się nimi delektować i cieszyć.

Tytułowa bohaterka jest funkcjonalną alkoholiczką więc zdecydowanie nie polecam naśladowania jej w piciu. Niemniej dużo frajdy daje śledzenie trunków pochłanianych przez Dżesikę, zazwyczaj whisky – w końcu cóż innego miałaby pić dziewczyna o tak rokendrolowej stylówie – wśród których w pierwszym sezonie znajdowało się kilka smaczków. Jak chociażby nieisniejąca kanadyjska whisky Winston która pojawiła się na okładce Iron Mana #128 z 1979, w historii o alkoholizmie Tony’ego. Polecam artykuł na BuzzFeed wyliczający alkohole pite w pierwszym sezonie, pojawia się także polska wódka Żytnia.

Jessica pochłania whisky tanie, zazwyczaj amerykańskie, w związku z tym wyciągnąłem z gablotki kilka które uważam za nieźle pasujące do powolnego sączenia podczas seansu. Powolnego, lepiej nie pić tak często i tak dużo jak Jessica, szkoda zdrowia i dobrej fabuły.

Jessica Jones i cztery whisky

Nie pijcie jak Jessica.

Pierwsza z lewej to Rebel Yell, bourbon w którym zamiast żyta drugim zbożem jest pszenica, dzięki czemu jest wyjątkowo łagodny, idealny na początek przygody z bourbonami. Niedawno przeszedł redesign butelki, zanim zaczął wyglądać na drogą rzemieślniczą whisky nalewany był do butelek o kwadratowej podstawie, a’la Jim Beam czy Jack Daniel’s. Stworzony przez bardzo ciekawą postać, człowieka który łączył sentyment do Konfederacji z walką przeciw segregacji rasowej w USA. Rebel Yell będzie miał na tym blogu dłuższy wpis bo to kawał ciekawej historii. Wyciągnąłem go ponieważ nie mam akurat najpopularniejszego pszenicznego bourbona, Maker’s Mark z charakterystyczną zalakowaną szyjką, który w drugim sezonie Dżesiki pojawia się jako istotny element fabuły.

Druga whisky to Four Roses Single Barrel, z okazji pojawiającego się regularnie w tym serialu Four Roses “Yellow Label”. Podstawowa wersja z żółtą etykietą pojawia się w drugim sezonie równie regularnie jak w pierwszym, w USA Four Roses ma budowany przez cztery dekady wizerunek taniej i podłej gorzały. Ten wizerunek nie przystaje dziś do rzeczywistości, od czasu kupienia przez japoński browar Kirin są to dobre bourbony, Single Barrel jest nawet bardzo dobry, ale opowiemy sobie o tym w dedykowanym wpisie.

Trzecia to Bulleit Bourbon, także produkcja destylarnii Four Roses ale należąca (marka, zamówienie, butelkowanie, dystrybucja) do Diageo, dzięki czemu w europejskich sklepach jest bardzo szeroko dostępny z okazji wspólnej dystybucji z Johnnie Walkerem. Czyli w razie braku Four Roses może posłużyć jako substytut. Bulleit to wspaniały reprezentant gatunku bourbonów wysokożytnich (28% żyta w zacierze), a do tego niedawno na polskim rynku pojawiła się wersja dziesięcioletnia. Linia Bulleit będzie miała tutaj także swój osobny wpis.

Ostatnia butelka to Jim Beam Rye, jedyna żytnia whisky w tym zestawie. Jessica co prawda Jima Beama piła tylko bourbona w podstawowej wersji (“white label”), za to w pierwszym sezonie przewinęła się nowojorska żytnia Hudson Manhattan Rye. Jej ceny, zwłaszcza w Europie, lokują ją zdecydowanie poza kategorią tanich gorzał do żłopania na ulicy z papierowej torebki – a to właśnie robi Jessica w pierwszym odcinku pierwszego sezonu. Przed wykosztowaniem się na Hudsona warto spróbować tańszej żytniej whisky, jak właśnie ten Beam czy też Bulleit Rye, obie będą bardzo dobrym wstępem do tej uwielbianej przeze mnie kategorii.

Na telewizorze widać pierwszą scenę drugiego odcinka drugiego sezonu, scenę w której kilka minut później barmanka nalewa Dżesice z butelki o przysłoniętej etykiecie ale widoczne litery i owal pod szyjką wskazują jednoznacznie na The Glenlivet. To byłby pierwszy raz kiedy Jessica pije szkockiego single malta! A żeby się dowiedzieć czy to jednorazowy strzał czy może trwalsza zmiana, trzeba obejrzeć cały sezon.

Jessica Jones pije The Glenlivet?

The Glenlivet?

Wizyta w destylarnii Nestville

Whisky Nestville była dla mnie sporym zaskoczeniem. Najpierw w Auchan dostrzegłem ją pośród innych tanich blendów, chyba jedyna zresztą butelka pochodząca z Europy kontynentalnej, i miałem przejść obojętnie, ale przypomniałem sobie że ekipa bloga ZInnejBeczki jakoś dobrze się o niej niedawno wyrażała, tyle że oni wtedy mieli jakiegoś single barrela a nie podstawowy blend. Kilka minut później w tym samym sklepie zauważyłem ekspozycję z właśnie ową Nestville Whisky Single Barrel, w zestawie z ładnym, drewnianym kuferkiem wyłożonym sianem. Aż wyciągnąłem telefon żeby sprawdzić czy to na pewno ta, po trafieniu na notkę zinnejbeczki o Nestville Whisky Single Barrel podjąłem decyzję o zakupie. Ta butelka to całkiem niezła whisky w swojej kategorii cenowej. Rzadko młoda destylarnia ma tak udane swoje pierwsze destylaty, zwłaszcza z kontynentu. O whisky młodych destylarnii francuskich, belgijskich czy niemieckich jeszcze sobie tutaj opowiemy.

Jako że krótki urlop snowboardowy w tym roku postanowiliśmy eksperymentalnie spędzić na Słowacji, zorientowałem się że mamy niecałe sto kilometrów do miejsca produkcji whisky Nestville, na dodatek okazują się mieć cały “Nestville Park” i przewodników dla zwiedzających. W dniu odpoczynku od jeżdżenia potwierdziłem telefonicznie że są, działają i zapraszają – i po południu pojechaliśmy do miejscowości Hnezdne w regionie Spisz.

Brama wjazdowa do Nestville.

Brama do Nestville. Zachęcająca!

Zaraz po przekroczeniu bramy gorzelnia wita sporymi blaszanymi magazynami na dostarczane zboże. Wyglądają imponująco i już na pierwszy rzut oka sugerują trochę większy przerób niż przypisywałem małej, rzemieślniczej destylarnii robiącej oprócz whisky trochę wódek i likierów. Położone na wprost od bramy wielkie, poczwórne silosy potęgowały te podejrzenia. Ale nie uprzedzajmy faktów, trzeba zakupić bilet i rozpocząć zwiedzanie z przewodnikiem. Nas było dwoje a minimum dla grupy z przewodnikiem to pięć osób, na szczęście dzięki wcześniejszemu telefonowi udało się dołączyć do już uformowanej grupy z oprowadzaniem w języku angielskim.

Początek wycieczki to “Nestville Park”, bardzo ładnie przygotowane i rozmieszczone chatki pokazujące różne tradycyjne rzemiosła i zajęcia związane z produkcją alkoholu, począwszy od uprawy i obróbki zboża. Potem zostaliśmy zaprowadzeni do bardzo autentycznie wyglądającej słodowni, ze znaną ze szkockich budynków tego typu pagodą na dachu. Słodownia zawierała dwie małe (tak na oko cztery na osiem metrów) podłogi z rozłożonym do celów demonstracyjnych jęczmieniem, co momentalnie mi nie pasowało jako miejsce słodowania takich ilości zboża jakie sugerowałyby magazyny dostawcze oraz silosy. Znajdująca się na piętrze tradycyjna suszarnia tylko spotęgowała to wrażenie. Ale wizyta w słodowni oczywiście bardzo przyjemna i pełna informacji o procesie przygotowania jęczmienia.

Słodownia podłogowa

Słodownia podłogowa. Nie wygląda na używaną do obsługi takiej gorzelni.

Po części muzealnej weszliśmy na teren zakładu gdzie przywitały nas wspomniane wcześniej olbrzymie silosy zbożowe. Przy nich stała duża suszarnia do zboża i kilkupiętrowy budynek z blachy falistej z tabliczką “post-harvest processing” gdzie nie zostaliśmy wpuszczeni.

Wchodzimy do głównego budynku produkcyjnego, koniec ze zdjęciami.

Śrutownia, pierwsze pomieszczenie w zasadniczym budynku gorzelni, uświadomiła mi skalę produkcji jaka się tam odbywa. Wysoka hala produkcyjna z trzema kondygnacjami metalowych podłóg. Potem wizyta w hali fermentacyjnej: wysokie na wspomniane trzy piętra kadzie fermentacyjne, średni dzienny uzysk z jednej to około siedem tysięcy litrów czystego alkoholu.

Zakład destyluje wyłącznie w kolumnach, mają do tego skonstruowany zestaw siedmiu kolumn destylacyjnych, z których z pierwszej jest odzyskiwane młóto (to co anglofoni nazywają “draff”: pozostałości po pozbawionym węglowodanów zbożu, bogate w białko, błonnik i tłuszcze, cenione jako pasza). Łącznie destylarnia produkuje około 35 tysięcy litrów czystego alkoholu dziennie, ponad jedenaście milionów litrów spirytusu rocznie. Wszystko wyłącznie ze zbóż, pszenicy i jęczmienia. Oprócz alkoholu spożywczego gorzelnia produkuje też spirytus techniczny, farmaceutyczny i jeszcze kilka innych wymienionych na stronie firmy, mają też w ofercie alkohol bezwodny produkowany z użyciem sit molekularnych. Generalnie destylują do typowej mocy 96%, z wyjątkiem alkoholu przeznaczonego na whisky, destylowanego nie wyżej niż 94.8% (co odpowiada dopuszczalnemu maksimum destylacji dla whisky szkockiej i irlandzkiej) – niestety nie dopytałem do jakiej dokładnie mocy destylują, podali tylko górną granicę. Około 80% łącznej produkcji trafia od razu do kontrahentów z krajów unijnych którzy używają spirytusu do dalszej produkcji, pozostałe 20% to alkohol spożywczy przeznaczony do zabutelkowania i wypuszczenia jako marki własne.

Na koniec przewodniczka zaprowadziła nas do magazynów beczek whisky – te budynki wyglądały autentycznie, miały zaplombowane urzędowo drzwi – gdzie w jednym z nich znajdowała się wydzielona sala degustacyjna, z drewnianą płaskorzeźbą dumnie podpisaną “1286 Nestville Distillery”. 1286 to rok pierwszej wzmianki o wsi Hnezdne gdzie znajduje się gorzelnia, region Spiszu jest górzysty więc pewnie nigdy się nie dowiemy od kiedy pędzone są tam alkohole. Tam też zobaczyliśmy przegląd aktualnie dostępnych butelek marek gorzelni: cztery wypusty whisky Nestville (podstawowa zielona trzyletnia z zieloną etykietą, czerwona sześcioletnia, starzona w beczkach po sherry “black&white” oraz siedmioletnia single barrel) plus likier wiśniowy na bazie whisky, linia wódek Alternative, linia pięciu likierów Tatra Balsam oraz pięć destylatów smakowych Spišská. Tam dostaliśmy po szklaneczce podstawowej “zielonej” blended whisky i na tym skończyło się zwiedzanie.

Aktualna ofera whisky Nestville

Aktualna ofera whisky Nestville na tle drewnianej płaskorzeźby w gorzelnianym pokoju dla zwiedzających. Będzie na blogu test wszystkich, z wyjątkiem likieru wiśniowego.

Po wycieczce odwiedziliśmy sklepik przygorzelniany z dość typową ofertą: komplet opisanych wyżej butelek plus Nestville Master Blender (podobno limitowana ośmioletnia whisky), miniaturki, książki, koszulki, czapki i bibeloty typu drewniany zegar w który wchodzi butelka Nestville (zielona). Kupiłem obie butelki których nie widziałem jeszcze w polskich sklepach (czyli czerwoną i B&W), miniaturkę zielonej i mam tym samym zestaw czterech whisky Nestville którym będę mógł poświęcić przekrojową notkę na blogu. I wtedy też sprawdzimy jak ta młoda i przemysłowa gorzelnia poradziła sobie z whisky.

Ogólne wrażenie mam takie, że Nestville to gorzelnia zrobiona biznesowo bardzo z głową, chociaż pewnie dla wielu oznacza to brak duszy. Nie jest rzemieślniczym zakładem, od momentu startu w 2002 roku ma duże możliwości produkcyjne, zresztą od 2008 roku bardziej niż podwojone, wtedy też zaczęli produkcję whisky. Większość destylatu sprzedaje branżom mniej kapryśnym niż kolorowe alkohole, a jednocześnie nie zaczęłą od butelek za pięćdziesiąt euro dla koneserów tylko od niedrogiego blenda (Czechy i Słowacja to podobno kiepskie rynki dla drogich alkoholi ale to osobny temat). Dodatkowo od początku ma zorganizowaną i doinwestowaną część do zwiedzania więc widać że zależy im na marketingu. Zdecydowanie jest to miejsce warte odwiedzenia jeśli jest się w zasięgu godziny-dwóch podróży.

Czy grozi nam brak wiekowej whisky?

Cały ten wpis jest pokłosiem fejsbukowej dyskusji wywołanej przez tubkę Jarosława Bussa w której twierdzi, że na rynku szkockiej czekają nas braki wiekowej whisky (w branży szkockiej oznacza to whisky mające dziesięć i więcej lat). W dyskusji tej twierdziłem że wcale nas takie braki nie czekają, podpierając się moim poprzednim wpisem o rynku szkockiej i linkowanymi w niej analizami Michaela Kravitza. Jeden z dyskutantów całkiem słusznie zauważył że ogólna ilość wiekowej whisky nie daje pełnego obrazu sytuacji: istotne są stany magazynowe tych whisky, których braki są oficjalnymi powodami zastępowania wersji dziesięcio- czy dwunastoletnich przez wersje no-age-statement.

Zbudowanie dokładniejszego obrazu wymaga zestawienia możliwości produkcyjnych szkockich gorzelni słodowych w ostatnich dziesięciu-dwunastu latach. Nie jest to wielkość bezpośrednia ale możliwości produkcyjne, podawane w litrach czystego spirytusu rocznie, są dla każdej destylarni danymi publicznymi zamieszczanymi w corocznych raportach Scotch Whisky Association, w przeciwieństwie do stanów magazynowych które bywają pilnie strzeżonymi tajemnicami. W aktualnym boomie, trwającym od około 2004 roku, destylarnie produkują tyle na ile pozwalają ich możliwości produkcyjne lub niewiele mniej (z kilkoma wyjątkami), dlatego założenie że do beczek trafia tyle ile da się wyprodukować uznam za wystarczające.

Destylarnie whisky zbożowej nas tutaj nie interesują bo problem braku wiekowej whisky dotyczy głównie single maltów, zresztą zakłady destylujące w kolumnie mają potężne moce produkcyjne, znacząco przekraczające aktualne zapotrzebowanie.

Do pozbierania tych danych kupiłem na Amazonie wszystkie dotychczasowe numery Malt Whisky Yearbook i przepisałem do arkusza podane tam możliwości produkcyjne każdej ze szkockich gorzelni słodowych. Arkusz w formacie XLS jest tutaj.

Moce produkcyjne w litrach czystego spirytusu.

Moce produkcyjne w litrach czystego spirytusu. Ile to butelek!

Kilka wniosków w najbardziej interesującym nas temacie whisky no-age-statement:

  1. Glenlivet przeszła potężną rozbudowę, w 2010 roku miała dwukrotnie większe moce produkcyjne niż jeszcze dwa lata wcześniej. To oznacza że najpóźniej w 2022 powinna być w stanie oferować na wszystkich swoich rynkach podstawową Glenlivet 12yo, zostawiając Founder’s Reserve jako ciekawostkę o innym profilu smakowym. W roku 2019 zamierzają mieć moc produkcyjną trzykrotnie większą, na poziomie 30 mln litrów spirytusu, założenie że do 2031 nowe rynki (Indie, Chiny) będą w stanie skonsumować takie ilości tego single malta jest bardzo odważne.
  2. William Grant & Sons jednocześnie zbudowali potężną Ailsa Bay która od kilku lat jest głównym źródłem whisky słodowej w blendach Grant’s oraz sukcesywnie rozbudowują “zluzowane” (z dostarczania do blendów) Glenfiddich, Balvenie i Kininvie. Sprawność z jaką rozbudowują produkcję widać na półkach: na żadnym ze swoich rynków Glenfiddich 12yo nie zniknął nawet na chwilę. I nie zniknie.
  3. Z piątki destylarnii z których pochodzą słodowe whisky w blendach Chivas – Strathisla, Tormore, Longmorn, Braeval, Allt-A-Bhainne – cztery nie przeszły żadnej rozbudowy lub przeszły niewielką, zwiększenie mocy produkcyjnych dokonało się przez reaktywowanie w 2008 Braeval o mocy produkcyjnej cztery miliony litrów spirytusu rocznie. O losy Chivas Regal 12yo nie ma co się więc martwić, mam nadzieję że Pernod Ricard wreszcie wyda całą piątkę jako oficjalne single malty.
  4. Macallan się sukcesywnie rozbudowuje i na niektóre rynki już powoli wracają wycofane kilka lat temu znane i lubiane wersje z oznaczeniem wieku. Co niekoniecznie oznacza wycofanie NASowej serii “kolorowej”. 26 mln litrów mocy produkcyjnych od 2018 roku jest odrobinę mylące, po prostu obok dotychczasowego zakładu o mocy producyjnej 11 mln litrów postawiono nowy o mocy 15 mln litrów gdzie przeniesiono całą załogę, tym samym wyłączając starą gorzelnię. Ale gdyby zapadła taka decyzja, nic nie blokuje Macallana przed produkcją w obu zakładach jednocześnie.
  5. Destylarnie na Islay rozbudowują się bardzo powoli albo wcale co tylko potwierdza że są to produkty dla koneserów, zresztą większość ich produkcji jest butelkowana jako single malty. Wyjątkiem jest Caol Ila której destylat jest istotnym składnikiem Johnie Walkerów (zwłaszcza czarnego). Chociaż dziś gruchnęła wiadomość o rozbudowie Ardbega mającej podwoić moce produkcyjne.
  6. Diageo bez większych fanfar mocno rozbudowuje destylarnie znane z linii Singleton (Dufftown, Glen Ord, Glendullan), największą rozbudowę przeszedł Glen Ord którego Singleton oferowany jest w Azji, co oznacza że także Diageo mocno stawia na rozwój tamtych rynków.

I jeszcze obserwacja ogólna. Jak widać na wykresie w poprzednim wpisie o rynku whisky, od 2011 roku eksport szkockiej nie rośnie, po 2010 roku globalne wzrosty spożycia whisky to prawie wyłącznie whiskey amerykańska (wewnątrz tej kategorii rośnie głównie Tennessee Whiskey czyli po prostu Jack Daniel’s). Szkoci mają jakieś dziesięć lat na rozruszanie swojego eksportu i przekucie klientów “blendowych” w “singlemaltowych”. Jeśli tego nie zrobią, około roku 2030 zaczniemy wręcz pływać w wiekowej whisky słodowej.

A w każdym razie możemy liczyć na zwiększenie podaży i poluzowanie cen. Czego sobie i wam życzę. Slainté!