Speyside - dzień piąty
Dzień piąty zaczęliśmy krajoznawczo. Najpierw zobaczyliśmy Sueno’s Stone, największy do dziś istniejący kamień piktyjski z krzyżem i płaskorzeźbą. Historycy do dziś nie są pewni jakie wydarzenie przedstawia płaskorzeźba, ale robi wrażenie poziomem detali!
(zdjęcie Sueno’s Stone)
Drugim punktem była Findhorn Beach, uważana za jedną z najpiękniejszych plaż tego wybrzeżna. Po naładowaniu baterii bardzo szkocką bryzą i zupełnie nieszkockim słońcem byliśmy gotowi na pierwsze dziś zwiedzanie destylarni, Benromach.
(zdjęcie Findhorn)
I dobrze, bo okazał się że zwiedzanie Benromach było zwyczajnie kiepskie.
W sklepiku destylarni przyszła po nas pani przewodniczka, przedstawiła się i bez cienia uśmiechu – to się zauważa po zwiedzeniu kilku tuzinów destylarni whisky od Słowacji po Texas – wymieniła panujące podczas oprowadzania zasady. Photos can be taken anywhere except for the stillhouse building brzmiało całkiem obiecująco - spotkaliśmy się już w kilku destylarniach z ograniczeniami lub zakazem robienia zdjęć w hali alembików, więc tutaj budynek hali alembików brzmiał całkiem akceptowanie. Nie mówię że rozsądnie, bo łatwiej wywołać iskrę wełnianym swetrem niż telefonem zasilanym akumulatorem 3.7V, ale to zazwyczaj są wymogi firmy ubezpieczeniowej więc nie ma co marudzić. No i to oznacza że będziemy mogli robić zdjęcia w magazynie, najlepiej!
Miny nam szybko zrzedły po wyjściu ze sklepiku do pierwszego budynku produkcyjnego kiedy okazało się że cała produkcja to ten jeden budynek, a więc w całym nie wolno robić zdjęć. Nawet przy młynie do słodu czy kadzi zaciernej. Kiedy już miałem głośno marudzić na ten ewidentny bezsens okazało się że pani przewodniczka jednak pozwala robić zdjęcia z antystatycznej maty obok kadzi zaciernej, skąd przez otwór w ścianie widać alembiki. Zawsze to coś.
(zdjęcie alembików i kadzi fermentacyjnych)
Benromach od ponownego otwarcia w 1998 posługuje się wyłącznie dostarczanym gotowym słodem jęczmiennym. Do nietypowej bo miedzianej kadzi zaciernej wchodzi półtorej tony słodu na wsad. Potem brzeczka trafia do jednej z czterech kadzi fermentacyjnych z daglezji, 8000 litrów każda, gdzie fermentuje 3-5 dni (sporo!). Zakład ma jedną parę alembików po 7500 litrów każdy więc jest to niewielka destylarnia, co ma odzwierciedlenie w mocach produkcyjnych: 700 000 litrów czystego spirytusu rocznie lokuje Benromach w kategorii zakładów małych (ale nie mikro). Cała produkcja jest zautomatyzowana i ogarniana przez jednego pracownika.
W hali alembików okazało się że pani przewodniczka nie toleruje także oddalania się od niej i swobodnego chodzenia naokoło aparatury – co najmniej jeden kolega dostał burę za obejrzenie sobie alembików naokoło, czyli czynność kompletnie standardową podczas każdego zwiedzania na jakim byłem.
Po zobaczeniu budynku w którym napełnia się beczki przeszliśmy do magazynu gdzie pani przewodniczka sobie przypomniała że w magazynie też nie wolno robić zdjęć. Jakby dotychczasowe doświadczenia była nie dość żenujące. Rozczarowani wróciliśmy do sklepiku gdzie każdy usiadł przed trzema kieliszkami Benromach single malt – 10-letniej, 15-letniej i Cask Strength 2014 – i po szybkim wyrecytowaniu co jest w kieliszkach pani przewodniczka się ulotniła. Jak się potem okazało, poszła do czekającego na nas w sklepie Rajmunda żeby poskarżyć się na niesubordynację grupy. Objawiającą się tym że kilka osób śmiało obejść alembik żeby go zobaczyć od strony chłodnicy.
Zwiedzanie Benromach było żenującym doświadczeniem, co tym bardziej zaskakiwało trzy dni po rewelacyjnym zwiedzaniu należącej do tej samej firmy The Cairn. Więc wiadomo że takie traktowanie klientów nie jest ogólnofirmową polityką. Nie polecam tego miejsca i nie polecam zwiedzania. Whisky jest fajna ale kupić ją można wszędzie, po co sobie psuć nastrój byciem traktowanym jak sześciolatek przez przewodniczkę która ewidentnie chciała być gdzieś indziej.
Na obiad i złapanie świeżego powietrza pojechaliśmy do Brodie Castle, ładnego i dobrze utrzymanego zamku z pięknym parkiem naokoło, solidnym visitor’s centre i bistro z niezłymi kanapkami na ciepło. W visitor’s centre trafiłem na pluszową szkocką krowę górską oraz książeczkę “Hairy Hettie” o przygodach właśnie takiej krowy, idealny zestaw dla mojej trzyipółletniej córki (kiedy spisuję tę notkę, prawie miesiąc później, Heti jest drugim ulubionym pluszakiem i ulubioną książeczką na dobranoc).
(zdjęcie Hettie: pluszaka i książeczki)
Zaliczyliśmy jeszcze krótką wizytę w centrum Forres gdzie znajduje się firmowy sklep Murray McDavid, firmy w której Rajmund pracował przez jakiś czas i która ma wspólnego właściciela (Aceo Ltd) z posiadłością w której się zatrzymaliśmy oraz destylarnią Dallas Dhu.
Dallas Dhu Distillery była zresztą naszym następnym przystankiem, już ostatnim dziś. Destylarnia została zamknięta w 1983 a kilka lat później otwarta jako muzeum, ale nowy właściciel zamierza ponownie uruchomić produkcję. To będzie oznaczało niezłe przemeblowanie bo w środku znajdują się takie rarytasy jak parowy wóz strażacki, czy też bezsensowne dziś pod względem ekonomicznym i ekologicznym sprzęty jak bojler na naftę. Po Dallas Dhu Distillery oprowadzał nas Paul którego już poznaliśmy jako gospodarza i ogrodnika Dallas Dhu House, więc to było jak zwiedzanie historycznego zakładu w asyście fajnego kumpla. Zrobiliśmy mnóstwo fajnych zdjęć, obeszliśmy każdy sprzęt z każdej strony, nikt nam nie marudził i w dobrych nastrojach wróciliśmy do Dallas Dhu House. Gdzie dzień zakończyliśmy jak zwykle.
(zdjęcia z Dallas Dhu distillery – wóz strażacki, bojlery, instalacja?)