Speyside - dzień czwarty

Dzień czwarty upłynął nam w większości w Balvenie. Cóż to było za zwiedzanie, najlepsze podczas całego wyjazdu!

Oprowadzał nas Brian, Szkot na oko pod sześćdziesiątkę, który zaczął od uprzedzenia że jest straszną gadułą (“nareszcie godny przeciwnik” było moją pierwszą myślą), a który o whisky i jej produkcji wie wszystko albo prawie wszystko.

Zaczęliśmy od lekcji historii i cyferek, pod pięknym, bezchmurnym i kompletnie nieszkockim niebem. Brian zaskoczył mnie informacją że 7.5 mln litrów spirytusu jakie z alembików Balvenie spływa w ciągu roku (czyli jest to średnio-duża destylarnia) jest w całości przeznaczone do butelkowania jako single malt, tak samo jak 21 mln litrów z alembików Glenfiddich. “A Monkey Shoulder?” spytaliśmy, na co Brian odpowiedział że ten blended malt jest dziś kupażowany z single maltów takich destylarni jak Glenrothes, Tamdhu, Glenfarclas (“might be”), Ailsa Bay (zwłaszcza w Smokey Monkey), Girvan + Kininvie (we Fresh Monkey).

Na miejscu mają 1.4 miliona beczek, whisky w nich ma wartość detaliczną około 14 miliardów funtów. To robi wrażenie, zwłaszcza że inne miejsca skrywające towary o takiej wartości zazwyczaj są otoczone wysokim murem i małą armią ochroniarzy.

Spacerując między beczkami czekającymi pod chmurką Brian opowiedział nam kilka ciekawostek o tym jak WG&S – nie tylko Balvenie ale też Glenfiddich i Kininvie – dojrzewa whisky. Przechodzą powoli, jak cała branża, na magazyny paletowane, w których beczki stoją pionowo i są obsługiwane przez wózki widłowe. To o wiele bezpieczniejsze niż klasyczne dunnage warehouse (gdzie beczka może się stoczyć na człowieka) oraz oczywiście bardziej ekonomiczne, pozwala budować magazyn wyżej w kraju w którym metr ziemi jest coraz cenniejszy. Wszystkie beczki przyjeżdżają do nich w całości zamiast rozbite na klepki bo co prawda sam transport wychodzi drożej, ale obliczyli że oszczędzają z nawiązką na braku konieczności ich ponownego składania. Mają w destylarnii Kevina, cocker spaniela ze wspaniałym nosem który umie wykrywać zepsute beczki po winie (“corked wine” ale nie chodzi o samo skażenie korkiem, którego przecież w beczce nie ma, tylko o obecność 2,4,6-trichloroanizolu z pleśni) i nie będą zalewane destylatem. Balvenie współpracuje z trzema karaibskimi destylarniami rumu od których kupowała beczki, ale okazało się że latem ich jakość była bardzo nierówna, więc dziś po prostu kupują od nich sam rum i sami sezonują beczki. Taki rum po przebiegu przez kilka beczek dostaje wsad ze skórek po bananach i jest butelkowany pod marką “Discarded”: https://www.stillspirit.com/products/discarded-carribean-rum

Balvenie ma własny zakład bednarski, w Szkocji tylko cztery destylarnie mają bednarzy na miejscu. Jak zaczarowany oglądałem z galerii proces przygotowania beczek, zarówno tradycyjnymi narzędziami jak i maszyną która wyręczała człowieka w nakładaniu obręczy. W zakładzie pracuje 15 bednarzy i każdy robi około 20 beczek dziennie. Dopiero po czterech latach praktyki zostaje się bednarzem, a po kolejnych czterech mistrzem. Podobno są to najlepiej opłacani pracownicy zakładu i jestem gotów w to uwierzyć, w końcu to właśnie beczka zamienia tani w produkcji destylat w drogiego single malta.

Potem przeszliśmy do słodowni. Tradycyjnej i podłogowej oczywiście, gdzie każdy z nas dostał szansę popracowania zarówno łopatą jak i grabiami. Słodownia jest spora i robi wrażenie. Dostarcza zaledwie 15% słodu używanego przez Balvenie i wyłącznie przez Balvenie, pozostałe 85%, podobnie jak 100% słodu używanego w Glenfiddich, pochodzi z przemysłowych słodowni.

Balvenie jest o tyle ciekawym zakładem że produkuje piwo gorzelnicze nie tylko dla siebie ale też dla pobliskiej Kininvie, do której pompowane jest ono rurami. Więc w Balvenie są dwie kadzie zacierne ze stali nierdzewnej o zbliżonym rozmiarze oraz dwa zestawy kadzi fermentacyjnych z daglezji, wszystkie te zbiorniki mają wyraźne przypisanie do Balvenie lub Kininvie. I te procesy się różnią! Fermentacja dla Balvenie trwa zawsze 65 godzin, podczas kiedy dla Kininvie prowadzone są dwa rodzaje fermentacji, krótka 60h i długa 90h.

(zdjęcie kadzi)

Zestaw alembików też jest nietypowy. 5 alembików pierwszej i 6 alembików drugiej destylacji to dziwnie nierówny stosunek liczbowy, zwłaszcza że wszystkie mają identyczną pojemność 12729 litrów (alembików pierwszej destylacji zazwyczaj jest więcej lub mają większą pojemność).

Naturalnym następnym etapem zwiedzania był magazyn. Brian zabrał nas do słynnego magazynu nr 24, najstarszego na terenie, w którym znajduje się słynna kadź do kupażu, tun 1509, o pojemności 8000 litrów, gdzie pojedyncza seria beczek miesza się i odpoczywa 3-9 miesięcy, a potem trafia do słynnej serii “Tun 1509” osiągającej nieracjonalne już ceny. Tam dostaliśmy do spróbowania whisky z dwóch beczek, jedna to destylat z 2012 z beczek po bourbonie (konkretnie po Jacku Danielsie*), druga to destylat z 2014 z beczki po sherry, z możliwością nalania sobie samemu 200ml z wybranej beczki. Wziąłem tę z beczki po sherry jako że zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Zresztą jeszcze nie piłem rozczarowującej Balvenie, mogę narzekać na ceny tych butelek ale smak nigdy mnie nie zawiódł.

Potem przeszliśmy do centrum dla zwiedzających gdzie mieliśmy drugą degustację (!), tym razem bardziej klasyczną: przy stole, z kieliszków i tak dalej. Na stole były dość klasyczne już wydania:

  • 12-letnia Doublewood (12 lat w beczce po bourbonie plus 9 miesięcy finiszu w beczce po sherry)
  • 14-letnia Caribbean cask
  • 16-letnia French Oak (16 lat w beczce po bourbonie bourbon plus 4-6 miesięcy w beczce po czerwonym winie wzmacnianym Pineau des Charentes)
  • 19-letnia Cask and Character (pełne 19 lat w beczce po sherry z europejskiego dębu)
  • 14-letnia Curious Cask, lekko dymna edycja destylowana zaraz po peat week (a więc słód już nie był torfowany ale aparatura wciąż była zanieczyszczona dymnym destylatem)

(zdjęcie butelek)

Wspaniałe było to zwiedzanie, nie zapomnę go nigdy. Brian był jedynym przewodnikiem w którego wiedzy nie znalazłem ani jednej luki, wie o szkockiej whisky wszystko i widać że go to bawi, miał wspaniałą energię osoby przy której naturalnie chce się być i słuchać wszystkiego co ma do powiedzenia.

Po zestawie obowiązkowych zdjęć całej okolicy i zakupach w sklepie – kupiłem przepięknego glencairna z rżniętego szkła – pojechaliśmy jeszcze do Aberlour na obiadokolację i lekkie odparowanie. Korzystając z okazji wpadłem do sklepiku przy destylarni Aberlour, od którego odbiłem się w 2020 (gdyż COVID), ale nie kupiłem tam żadnej butelki, za to mój t-shirt Mystic Festival przyciągnął uwagę młodego sprzedawcy i pogadaliśmy o metalu. Najlepiej.

W Aberlour poszedłem też zwiedzić cmentarz. Fascynuje mnie jak różne potrafią być tradycje chowania zmarłych w różnych krajach. Szkockie nagrobki są fascynujące bo mają wykutą treść u nas kojarzoną głównie z drukowanymi klepsydrami: kim była zmarła osoba, dlaczego jest pamiętana i nierzadko też kto ją pożegnał tym nagrobkiem. Wiek zmarłych niemłodo robił wrażenie, osiemdziesiątka to standard, a to oznacza że Speyside jest całkiem zdrowym miejscem do mieszkania.

(zdjęcie nagrobków)

Na koniec w lokalnym spożywczaku kupiłem butelkę Buckfasta ponieważ większość grupy nie miała jeszcze kontaktu z tym napojem, opiewanym w rozlicznych artykułach jako Scotland’s social problem. To oczywiście głupie, bo konkretna używka jest zazwyczaj objawem głębszego problemu społecznego a nie jego przyczyną, ale skoro każdy Szkot wie co to Buckfast i się skrępowany uśmiecha na jego wspomnienie – to warto wiedzieć o czym mowa!

* Jak wszyscy wiemy Jack Daniel’s spełnia wszystkie kryteria bourbona i mógłby spokojnie bourbonem być nazywany (a nawet swego czasu władze federalne USA próbowały JD do właśnie tego zmusić). Dlatego znakomita większość beczek po bourbonie w branży alkoholowej to beczki po JD.