Dzień świętego Patryka i irlandzkie whiskey
Dziś dzień świętego Patryka czyli najpopularniejsze irlandzkie święto, w Polsce obchodzone dzięki amerykańskiej popkulturze. Każdy kogo znam ma z tym świętem jakieś kiepskie skojarzenia, od popelinowatych piosenek polskich rockmanów do złego kaca po święcie obchodzonym przez zalanie się w trupa kiepskim piwem zabarwionym niebieskim syropem. Czym jest to święto a czym nie jest można przeczytać w poświęconej dniu św. Patryka notce na blogu ZInnejBeczki, ona właściwie wyczerpuje temat, dzięki czemu możemy przejść do sedna i przyjemności.
Do przyjemności czyli do irlandzkich whiskey, gatunku który bardzo lubię i na którym jak dotąd się nie przejechałem (w przeciwieństwie do szkockich). Wokół irlandzkiej whiskey też narosło sporo mitów, zajmijmy się zatem nimi pokrótce. Nie, nie ma żadnej różnicy w wymowie “whisky” i “whiskey”, to są dwa zapisy tego samego i tak samo wymawianego słowa. Irlandczycy późno, bo dopiero w połowie XIX wieku, przeszli na zapis z “e”, w celach czysto marketingowych, aby odrożnić swój destylowany w alembikach alkohol od zdobywających rynki szkockich whisky (bez “e”). Szkockie blendy wygrywały niskim kosztem produkcji, umożliwionym przez destylację w kolumnie, opatentowanej przez Eneasza Coffeya, Irlandczyka (i odrzuconej przez jego krajan). Nie, potrójna destylacja w alembiku nie jest stosowana wyłącznie w Irlandii, tak samo destyluje szkocka Auchentoshan. Irlandzka whiskey nie musi być pozbawiona dymnego charakteru, lekko torfowa Connemara jest dziś w Polsce do kupienia nawet w hipermarketach. Oraz Irlandczycy, podobnie jak Szkoci, korzystają zarówno z beczek po bourbonie jak i po winach.
Jest jeden styl whisky unikalny dla Irlandii, to tzw. pure pot still (albo single pot still), to whiskey destylowana wyłącznie w alembiku z mieszaniny słodu jęczmiennego oraz jęczmienia niezesłodowanego. Stoi za tym trochę ciekawej historii, a najpopularniejszą whiskey w tym stylu jest wysoko ceniona Redbreast. Niemniej wyciąganie Redbreasta na św. Patryka urosło już do rangi cliché, jak zauważył Ralfy, więc single pot stille poczekają na inny dzień.
A tymczasem z szafki wyciągam kilka innych irlandzkich którymi można uczcić dzień św. Patryka.
Podstawowy Jameson w zielonej butelce moim zdaniem rządzi w swojej kategorii cenowej. Jako mieszanina whiskey zbożowej (z kolumny) oraz single pot still jest bardzo irlandzki i raczej niepodrabialny przez Szkotów. Oprócz łagodności oferuje ciekawy, trawiasto-iglasty charakter, ale i niepozbawiony miodowo-waniliowej słodyczy. Doskonale się nadaje do Hot Toddy czyli ikonicznego irlandzkiego napoju na zimne dni: gorąca woda, whiskey, odrobina miodu i cytryny. Z Jamesonem nie trzeba więcej składników, jego “zielony” charakter zastąpi dodatki. Jak wszyscy widzimy tegoroczny święty Patryk jest w Polsce mroźny i śnieżny więc Hot Toddy będzie jak znalazł.
Writers Tears to kolejna bardzo irlandzka whiskey: mieszanina whiskey single malt oraz single pot still. Jest łagodna, jabłkowo-cytrusowa ale też z odrobiną trawiastej, wrzosowej, “zielonej” wytrawności w zapachu, z kolei ciasteczkowo-karmelowa w smaku. Jedna z moich ulubionych whiskey “na co dzień” – co nie znaczy że piję codziennie, a i picia codziennie nie polecam – którą można bez spiny nalać do szklaneczki towarzyszącej dobrej książce czy dobremu serialowi oglądanemu w domu. Butelka schodzi mi zauważalnie szybciej niż lepsze i bardziej delektowalne destylaty.
Tullamore D.E.W w swojej podstawowej wersji z zieloną etykietą jest łagodna i raczej nudna, przeznaczona na drinki. Za to butelka pokazana na zdjęciu czyli Tullamore D.E.W 12yo, z fioletową etykietą, jest zdecydowanie ciekawsza. Oprócz miodu i wanilii, pojawiają się zapachy owoców raczej kwaskowatych (jabłka zielone i czerwone, winogrona, żurawina, wiśnie), przypraw (goździki) i czekolady – to wpływ beczek po sherry, bardzo ładnie zbalansowany.
Kotor wyjątkowo postanowił wziąć udział w zdjęciach i ładował się w kadr, przez co czwartą butelkę i kieliszek sfotografowałem osobno, kiedy już sobie raczył pójść. Ale to i dobrze, czwarta butelka to jedna moich z ulubionych whisky, zasługuje na osobne zdjęcie.
Szesnastoletni single malt Bushmills z trzech rodzajów beczek – po bourbonie, sherry i porto – to prawdziwa uczta zmysłów. W tej whiskey jest wszystko. Słód, marcepan i orzechy, owoce takie jak jabłka (kwaśne zielone i słodkie czerwone), winogrona, wiśnie, pomarańcze, rodzynki, czekolada mleczna i gorzka, odrobina przypraw (cynamon). Mógłbym ją wąchać godzinami, za każdym razem w zapachu jest coś innego. W smaku słodka, przyjemna, rumowa, z owocami i czekoladą, ale też złożona i dębowa. Zostaje w ustach wspaniałym finiszem, aż się chce jeszcze. Pyszna.
Bushmills 16yo był jeszcze niedawno moją główną rozbieżnością z “Biblią” Murraya gdzie ocenił ją nisko i oskarżył o zasiarczone beczki. Faktycznie mogła mu się trafić próbka z takiej serii sprzed kilku lat (bo recenzja i punktacja bez zmiany figurują w książce na pewno w rocznikach 2015, 2016, 2017). Najwyraźniej do rocznika 2018 dostał nową próbkę i przyznał tej whiskey tytuł najlepszego irlandzkiego single malta na rok 2018. Nie jestem zbyt rozeznany w irlandzkich maltach ale zdecydowanie zasłużenie i w stu procentach się zgadzam z tym tytułem. Polecam!