Glenlivet 12 years old single malt
Historia whisky to właściwie od początku historia konfliktów z aparatem państwowym, czasami i miejscami przeplatanych działalnością legalną. Wczesny XIX wiek to okres w którym w Szkocji działało około osiem legalnych gorzelni i czterysta nielegalnych. Nie bez powodu: whisky od siedemnastego wieku objęta była taką akcyzą (przez władze w Londynie), że legalna produkcja była niezbyt opłacalna.
Nielegalne pędzenie rozwinęło się zwłaszcza w regionie Speyside [1]. Stąd też pochodzi destylarnia Glenlivet, której nielegalnie pędzony produkt tak bardzo przypadł do gustu królowi Grzegorzowi IV podczas jego pierwszej wizyty w Szkocji w 1822, że już w 1823 poluzowano akcyzy i regulacje jakimi objęta była produkcja whisky, a w 1824 Glenlivet została pierwszą destylarnią w okolicy która uzyskała pozwolenie na legalną produkcję [2]. Jak to zwykle w takich przypadkach, właściciel gorzelni (małorolny chłop George Smith) został przez pozostających “na nielegalu” gorzelników z doliny Spey oskarżony o zdradę, a groźby zamordowania całej rodziny i spalenia zakładu stały się tak realne że pan Smith zorganizował całodobową ochronę destylarni a sam nie rozstawał się z pistoletem.
Glenlivet to drugi najpopularniejszy single malt na świecie, więcej sprzedaje tylko Glenfiddich. W wielu filmach i serialach bohaterowie kreowani na stylowych i zarazem niegrzecznych sączą właśnie Glenlivet [3], ostatnio widziałem ją sączoną przez tytułowego bohatera serialu “Ray Donovan”. Niektórym ta masowość przeszkadza, mnie zupełnie nie rusza, zwłaszcza jeśli popularność jest zasłużona.
Podstawowy, dwunastoletni Glenlivet został po pierwszym spróbowaniu moim ulubionym single maltem. W zakupionym pudełku znalazły się też buteleczki pięćdziesiątki wersji piętnasto- i osiemnastoletniej, zawierające wszystko to, za co polubiłem dwunastkę tylko więcej i bardziej. A polubiłem za wszystko: za słodki zapach z wyczuwalną wanilią, miodem, ananasem i innymi owocami, za łagodny i przyjazny smak oraz długi, orzechowo-migdałowy finisz. Przy czym za finisz najbardziej, uwielbiam orzechy i migdały, więc ich posmak po przełknięciu łagodnej, słodkopachnącej whisky to najlepsze co mnie spotkało w alkoholach.
Zagryzamy łagodnym i przyjaznym, a jednak niepozbawionym głębi serem Szafir z serii Skarby Serowara.
Tym razem udało się zgodnie z konwencją uchwycić kota na zdjęciu, wyłącznie dlatego że akurat spał i demonstrował ogólne wywalenie na otaczający go świat. Idealny pomysł na piątkowy, zimowy wieczór!