Grangestone single malt

Grangestone single malt

Malty poniżej stówy, część druga z sześciu.

Tym razem w kieliszku whisky typu single malt, czyli pochodząca wyłącznie z jednej destylarnii. Takie produkty jako “flagowe” z reguły otrzymują nazwę samej gorzelni, ale tutaj mamy do czynienia z bastard maltem, czyli produkcją o nieznanym pochodzeniu. Teoretycznie, bo w praktyce produkująca ją firma należy do William Grant and Sons, co oznacza że Grangestone jest prawdopodobnie produkowana przez destylarnię Ailsa Bay. Grangestone Industrial Estate to pełna nazwa miejsca gdzie mieści się centrala firmy WG&S, olbrzymia destylarnia whisky zbożowej Girvan oraz niedawno wybudowana Ailsa Bay właśnie.

Grangestone kosztuje 70zł (bez jednego grosza) i ma rewelacyjną formę: tekturowa tuba ze złotymi literami, wewnątrz niej szeroka butelka z korkiem, etykietą ponownie ze złotymi literami i pomarańczowym trunkiem. Wygląda to wszystko co najmniej tak samo dobrze lub lepiej od podobnie sprzedawanych single maltów za dwa, trzy razy tyle, jak np. Aberlour, Balvenie czy Glenfarclas. Dla osoby nieobeznanej z single maltami wygląda jak niedroga przepustka do świata drogich alkoholi. Jeśli ktoś już pił kilka single maltów, ta forma może budzić budzi obawę: skoro tyle pary (budżetu) poszło w formę, a budżet ten ogranicza cena końcowa na poziomie 70zł, to istnieje spore ryzyko że cała oszczędność jest na zawartości.

W nosie intensywna, lekko gryząca, z mocno dominującym zapachem słodu. Po jakimś czasie można wyczuć trochę drewna i wanilii. Podobnie na języku: słód i ostrość, charakterystyczne dla bardzo młodych, niedojrzałych maltów. Po przełknięciu pozostawia krótki i ostry finisz.

Nie jest to whisky zła, ale nie jest też warta polecenia. Postawiona obok blendu swoim mocnym, słodowym aromatem i smakiem pokazuje różnicę między maltami a blendami. Postawiona obok starszego single malta, swoją ostrością i monotonią pokazuje czemu whisky słodowe jednak trzyma się w dębowych beczkach dłużej niż minimalne trzy lata. Jest więc fajnym przykładem, materiałem do porównań i demonstracji, niezłym produktem kolekcjonerskim (“wszystkie destylarnie Grantsów”, do postawienia obok Glenfiddich i Balvenie) ale kiepskim towarzyszem wieczorów. Za 70zł można kupić lepsze whisky “do picia”.

Polecam też recenzję Tomka Milera.

Oryginalny wpis na Facebooku